OBE-Blog

blog

1. Prześwietlanie

(Jedno z pierwszych doświadczeń z JEZUSEM, gdy w pełni odsłonił swój ident)

Piszę na świeżo. Doznanie, które miało dzisiaj miejsce, mocno mną wstrząsnęło. Sam już nie wiem, co o tym myśleć. Opiszę wszystko jak było i absolutnie niczego nie zinterpretuję. Boże, normalnie nie wiem, o co chodzi:

Trwa sen. Uczestniczę w nim i nie mam jeszcze świadomości, jedynie pamięć. Od tej chwili pamiętam całe wydarzenie. Świadomość powoli napłynie, a jej kulminacja będzie w szczytowym momencie doświadczenia na końcu. Zupełnie jakbym miał wszystko zapamiętać, ale w nic nie ingerować, tylko bacznie obserwować. Oto, co się dzieje:

Stoję, a raczej unoszę się parę centymetrów nad kamienistą drogą. W oddali widzę rozległy dziedziniec. Wielkie podwórze usytuowane między parterowymi budynkami ułożonymi w kształt litery „C”. Na podwórzu trwa krzątanina. Każdy czymś jest pochłonięty, gada do siebie, coś próbuje robić, przypomina to wielką krzątaninę zaabsorbowanych czymś ludzi. Co oni właściwie robią? Zadaję to pytanie i w tej samej chwili uświadamiam sobie, że sam tam przed sekundą byłem i jako nieprzytomny śniłem. Przypomniałem sobie.
Napływa więcej uwagi i świadomości. To są śpiący ludzie, istoty odbywające sen. Przyglądam im się uważnie. Normalni, zwykli ludzie, nic ciekawego. Łażą w tę i we w tę. Pośród nich są nieco wyżsi, nie chodzący, tylko zamarli w bezruchu ludzie o innym spojrzeniu i wyrazie twarzy. Patrzą na tych co śnią i bacznie obserwują ich poczynania. Przypomina to jakąś szkołę, wybieg dla śpiących.

W sumie nie jest tak daleko. Może podejść i zbadać to z bliska? Musiałbym przejść przez kamienny, łukowy mostek zawieszony nad wartkim strumieniem. Ale nie płynie w nim woda, tylko kolorowa, mglista substancja. To przecież ta sama co przy szczelinie! I w tej chwili napływa jeszcze więcej świadomości. Dobra, idę to bliżej zbadać. W tym momencie nie mogę się ruszyć. Ktoś z tyłu, o ciepłych wibracjach, unieruchamia mnie i mówi bez słów: „obserwuj co się będzie działo” Od tej chwili akcja przybiera nieoczekiwanego zwrotu:

Z tyłu dziedzińca, na samym jego końcu, normalnie ze ściany budynku wyłania się POSTAĆ. Jest całkowicie inna niż pozostałe. Narzuconą ma na siebie zwiewną biało-błękitną szatę. Nie jest w nią odziana, to tylko pewne przykrycie, kamuflaż. Materiał nie dotyka jego ciała, tylko zasłania go całego włącznie z głową. Istota nie idzie, tylko jakby płynie. Materiał powiewa na niej z gracją i wzniosłością, jakby był dumny, że może zaznać zaszczytu i służyć jako mgliste odzienie. Co to za istota? Przypominam sobie coś. Niedawno ją spotkałem. Napływa kolejny fragment wspomnień, a dzięki niemu większa świadomość. Istota bardzo się wyróżnia, nie da się jej przeoczyć. Jest całkowicie inna…o Boże kochany, co ona robi?!

Jestem świadkiem niesłychanej rzeczy, pierwszy raz coś takiego widzę:
Postać w zwiewnej szacie staje na środku wielkiego podwórza pośród śniących i łagodnie obracając się wokół własnej osi prześwietla ludzi. Inaczej tego nie nazwę… Zupełnie, jakby jego osoba wrośnięta była w taflę przezroczystej ściany, za pomocą której, obracając się dookoła, zdejmuje z ludzi ich śniąca strukturę i obnaża ich totalnie, sprawdzając kto, jest kto i jak idą postępy… Jakby szukał swoich ludzi, odszukiwał ich pośród śniących. O! znalazł jednego, a teraz drugiego! i kolejnego! jest ich sporo. Boże, oni są ze złota! Z jakiejś dziwnej, złotej substancji. Tak mniej więcej, co dziesiąty jest jego człowiekiem, jego częścią. A on, wielki, dogląda ich, czy wszystko jest ok i przebiega pomyślnie proces… Nie jest wysoki, ale wielki w swojej strukturze i w tym, kim jest. Wyczuwam jego ogromną siłę i coś, co można nazwać wybitnym profesjonalizmem w czymś, w jakiejś skomplikowanej dziedzinie. Jest idealny w tym, co robi. O Boże! kto to jest? W tym momencie, wyczuwając moją myśl, przerywa obracanie się i zaczyna iść w moim kierunku. Powoli, dostojnie, niczym unoszony na falach. Wciąż towarzyszy mu ściana przezroczystej energii inwigilacyjnej. Nie przerywa prześwietlania. Idzie w moim kierunku i wszystko sprawdza. Zbliża się do kamiennego mostu. U jego progu, niczym strażnicy, siedzą dwie istoty o nieustalonej płci. Tafla prześwietlającej energii przechodzi przez nich i widzę kim naprawdę są…

(tu muszę koniecznie przerwać i o czymś ważnym przypomnieć: jestem niewierzący, nie wyznaję żadnej religii. To co za chwilę napiszę, jest jak najbardziej obiektywne i widziane chłodnym okiem obserwatora, jakim dzisiaj byłem w czasie wydarzenia. Wierzę w istnienie Boga, jako wyższej siły, ale nie jestem religijny). OK, a teraz z powrotem do sprawozdania z Poza:

Istota przykryta biało-niebiesko mgłą-szatą prześwietla przy okazji siedzących strażników, którzy przez chwilę wyglądają zupełnie jak normalni ludzie, zaś za sprawą inwigilacyjnej tafli ukazują mi się jako aniołowie. Normalni aniołowie ze skrzydłami. Boże kochany! Czyli oni jednak istnieją. Są ze złota. Ze złotej materii. Tak jak tamci, co niektórzy, którzy byli na podwórku, lecz jeszcze skrzydeł nie mieli. Jednak ci mają, najnormalniej w świecie skrzydła. Siedzi sobie, jakby nigdy nic dwóch aniołów na przedprożu mostu, jakby to było coś zupełnie normalnego. Tafla inwigilacji a z nią tajemnicza postać, przechodzą dalej, a aniołowie z powrotem zamieniają się w normalnych ludzi. Nawet nie poruszeni całą sprawą. Jakieś dżinsy mają na sobie i zwykłe ubranie. Zajęci robotą, czyli siedzeniem niczym posągi u przedwejścia i pilnowaniem progu.

Wyższa istota nieprzerwanie zmierza przez most nad kolorową mgłą i zbliża się do mnie. Jeszcze tylko kolejnych dwóch strażników na moście od mojej strony. Myk, inwigilacja i znów w całej okazałości widzę aniołów. Teraz mogę im się przyjrzeć jeszcze dokładniej bo są o parę kroków ode mnie. Jacy fajni! Jacy cudowni! Jakby ich ktoś posprejował złotą farbą. Ale piękne złote skrzydła! Nie są uśmiechnięci. Nie są też smutni. Są neutralni i bardzo spokojni. Myk! Wyższa istota wyłącza taflę inwigilacji i z powrotem są w ludzkiej postaci. Jednego rozpoznaję ze snu. Tak! To on! To on mi wszczepiał w brzuch kulę świetlną. Coraz więcej świadomości, coraz więcej pamiętam. Kulminacja narasta! Mówię do niego myślą:

– Wiem jak masz na imię! Sorry, że się wtedy śmiałem z ciebie, ale twoje imię nie pasowało mi. Myślałem, że byłeś jakąś atrapą, nieprawdziwy. Twoje imię odbiegało od moich przekonań, ale teraz już wiem kim jesteś. Faktycznie aniołowie istnieją, a twoje imię, to Gabriel. Tak? Koleś-Anioł, na chwilę się uśmiecha i przytakuje, po czym natychmiast wraca do pokerowej twarzy…

( ponownie muszę zapałzować, bo to jest tak niewiarygodne i wydaje się jak wzięte z kosmosu. Nie wierzyłem w aniołów. Nawet miałem z nich nabitę. Zawsze wyznaję zasadę: nie zobaczę, nie uwierzę. Zobaczyłem i już wiem, że oni istnieją. Od dawna miałem z nimi kontakt, tylko na siłę naginałem swoje przekonania, bo mi jakoś tak nie pasowali do całości. Pora zweryfikować sumę swoich doświadczeń i wyciągnąć wnioski: nigdy nie należy zamykać się w myślowych schematach. Czyli w religiach po trosze ukryta jest prawda, tylko że strasznie zniekształcona przez osiadły na niej kurz czasu i próby wykorzystywania jej do manipulacji, od której tak silnie uciekam, a przy okazji uciekłem i zamknąłem się w myślowym schemacie nie dopuszczając do świadomości, że coś takiego jak anioł może istnieć. Zwracam honor. )

Zbliża się kulminacja przypływu uwagi i świadomość, a razem z nią zbliża się ON, a może to ONA… nie wiem, ale pod mglistą szatą skryty jest wielki Ktoś. Kim rzesz on jest? Coś mi świta. Nagle błysk! Szata się osuwa. Istota sama siebie zaczyna prześwietlać by pokazać mi, kim jest faktycznie… Ktoś mnie z tyłu chwyta i unosi w górę bym mógł GO obejrzeć w pełnej okazałości:
Cały jest w kolorze złota. Na głowie ma koronę, a na niej pieczecie-logo. Inaczej tego nie nazwę. Każde logo co innego oznacza i mówi, że posiadacz korony wywiera wpływy w rejonach mu podległych. Podległych złe słowo. Rejonach którymi się opiekuje i uczy czegoś. Ma bardzo duże wpływy i rozległe królestwo swej nauki. Jego korona to suma innych koron, jakby był królem-królów. Opadam lekko w dół i widzę jego czoło. Między oczami ma kolejną pieczęć-logo. Jest to zbiór najcudowniejszych i dobrych myśli z wymiarów, z których pochodzi i doświadczeń, które zebrał. W logu dostrzegam starożytne filozofie najsłowniejszych myślicieli. Widzę ich twarze, ich zmieniające się i przechodzące jeden w drugi profile. Myk-myk-myk: Arystoteles, Sokrates, ktoś z Indii, ktoś w turbanie, ktoś z poza ziemi, nie humanoid… Przechodzenie profili jeden w drugi przyspiesza i zamienia się w jeden uniwersalny o wspólnym mianowniku cudowny profil. Boże, to ktoś wybitnie mądry. Nie mam co do tego wątpliwości. Suma wszystkich mędrców wszech-czasów nie tylko żyjących na ziemi. Bo on jest z innego wymiaru. Badam go dalej. Pomaga mi przy tym istota znajdująca się za plecami. Mój MTJ? Nie wiem, nie ważne. Opuszcza mnie w dół i widzę co ma wielki król-królów na szyi, a ściślej w gardle… wypisz wymaluj, to postać Jezusa! Szczęka mi opada, nie wiem co powiedzieć. Czuję niewerbalny komunikat w głowie:
-głoszę nauki miłości…
Za wiele jak na jeden raz. Co za postać! Co za istota! Jezu Chryste!
-Czyli ty jesteś Jezus Chrystus?
Znów niewerbalnie:
-między innymi złożony z niego…

Czyli to jesteś ty Jezusie? Na imię masz Jezus? To jeden z członów twojego długiego i nie do wypowiedzenia imienia. Jezus to twój aspekt. Twoja część. Czyli jesteś Jezusem, a raczej czymś więcej…
Opuszczają mnie niżej i widzę na wysokości serca coś co… co nie sposób ubrać w słowa. Nawet nie próbuję, jest to takie piękne COŚ… jeszcze niżej… Czuję, że faza się cofa. Pierwszy raz się cieszę z tego powodu. Za duże jak na jedno doświadczenie nawet dla starego obemaniaka… gdy myślę o sobie ktoś z tyłu delikatnie pochyla mi głowę bym mógł obejrzeć siebie w blasku prześwietlającego promienia odbitego od złotej Istoty w koronie, bym się w końcu dowiedział i przyjął do wiadomości kim jestem, gdzie przynależę, czym jest moja tożsamość…
tyle…

Jestem w ciele. Wstaję z wyrka i widzę dookoła niebieską poświatę. Automatycznie wykonuję test rzeczywistości. Chwilę zastanowiłem się, czy nie jestem jeszcze w poza. Nie, to na pewno real. Dziwnie się czuję. Trochę mi się kręci w głowie i jakoś tak się chwieję, ale nie ciałem fizycznym, tylko w środku. Nad głową czuję przestrzeń i wiatr, faktura reala ma niebieskie kontury…
Tego dnia będzie mi ciężko wrócić do rzeczywistości, a raczej do stanu umysłu, w którym muszę być, by dalej odgrywać społeczną rolę. Najchętniej bym sobie pomilczał, posiedział i zastygł w cudownym bezruchu…

Cóż mogę rzec jeszcze… zwracam Ci honor Jezusie. Pojechałem po tobie swoją niewyparzoną gębą w „MIWPC”. Jak kiedyś napiszę dwójkę, to przede wszystkim ze względu na Ciebie…(red. 2016: poprzypominam, że to tekst z 2007r.) Faktycznie jesteś. Dziwnie to brzmi, bo wydawało mi się, że jestem twoim przeciwnikiem, a jednak nie. Mamy tą samą tożsamość i… kolor…


2. Energia Wyzwolenia

(Otwarcie kanału u podstawy czaszki)

Piszę na świeżo. Miało to miejsce dzisiaj nada ranem. Jest 20 stycznia 2008 r. Wpis ten dedykuję wszystkim poszukiwaczom wolności. Obyśmy nigdy nie zwątpili w to, do czego dążymy…

Powoli budzę się leżąc na podłodze wielkiego korytarza, którego nie widzę tylko czuję, że jest. Dokoła, przestrzeń na jakieś 5 do 7 metrów, a nade mną kopuła. Zupełnie jakbym spał w wielkim igloo, kopulastym, kolorowym namiocie rozstawionym na olbrzymim, długim korytarzu bez końca. Ściany igloo mienią się kolorami tęczy. Napływa więcej świadomości.

Wstaję unosząc w górę tułów. Boże, jak mi się chce pić. Ale bym się czegoś napił. I oto widzę, jak ze ścian tęczowego igloo wyłania się dłoń subtelnie trzymająca za ucho metalowego koszyczka, szklankę z zielonym napojem. Chwytam szklankę i gaszę pragnienie najsmaczniejszym płynem jaki kiedykolwiek piłem. Ale pycha! Nie wiem co to było, ale mam teraz jeszcze więcej świadomości. Czy to za sprawą tego płynu? Coś zaczyna świtać w głowie. Tak, doskonale pamiętam, obudziłem się tutaj, a przed chwilą piłem herbatę, tak to była najsmaczniejsza w życiu zielona herbata.

Stoję i przyglądam się kopule. Byłem już tu kiedyś. Znam to miejsce. Swojski, z dawien dawna klimat. Poczucie bezpieczeństwa i przynależności do pradawnego miejsca.

O kurczę, pamiętam coś, że miałem ciało fizyczne i uczyłem się uparcie z niego wychodzić i często lądowałem tutaj, tylko wówczas tego nie pamiętałem, teraz pamiętam i napływają wspomnienia. A właściwie gdzie jest moje ciało? Jeszcze więcej świadomości napływa do głowy… Zadaję sobie pytanie ponownie: gdzie jest ciało? Nie czuję go. Ca za daleka faza! A może umarłem? Zawsze czułem sygnał połączenia z ciałem i fizycznością, ale teraz w ogóle, nic kompletnie. Chyba umarłem. Nie, nie umarłem. Ostatnio coś podobnego mi się przytrafiło a jednak wróciłem do ciała. Ale teraz jestem jeszcze dalej, nie czuję kompletnie sygnału i kierunku gdzie jest fizyczność. Zawsze była gdzieś z tyłu. Myślę o ciele i mnie nie cofa?! Chyba jednak umarłem. Trudno. Fajne to igloo. Nikogo tu nie ma, tylko ja. Zupełnie jak bym był w środku wielkiej kuli. Do pulsujących kolorową mgłą ścian mam jakieś 5m i zawieszony jestem w jej centrum. No właśnie, nie ma posadzki, a była przecież. Co jest grane? Usilnie myślę o posadzce, szukam jej, a ona nie materializuje się. Pływam w środku kuli, gdzie rządzą inne prawa? Czuję jak faza jeszcze bardziej się przesuwa dalej…

Boże, czuję jak się gdzieś z tą kula oddalam. Może to jakiś wehikuł. Faza bardzo daleka. Dawno takiej nie miałem. Wydaje mi się że umarłem. Myślę o ciele i nie ma żadnego ruchu wstecznego do niego. Jak by to było wyjście z ciała, to już dawno by mnie cofnęło. A tu nic. Na bank umarłem.

Jezu jak analizuję! Mój umysł strasznie analizuje, nie miałem tak wcześniej, a na pewno nie w takim stopniu. O-o! nie mogę się ruszyć! Kurczę, co jest?! Czuję kogoś po lewej. Przyjazne wibracje istoty, chyba kobieta, ale strasznie wielka. Nie widzę jej, tylko czuję. Drugi ktoś przytrzymuje mi głowę. Czuję wyraźnie jak z tyłu głowy wprowadzają mi rurkę. Teraz coś zaczyna błyszczeć w środku głowy. Od tej chwili sprawy dzieją się lawinowo:

Natychmiast wszystko się zatrzymuje. Moje analizowanie zamiera. Niesłychanie zakotwiczam się w niefizycznym ciele, które czuję że mam, ale go nie widzę. Niewyobrażalnie skupiam się tylko na płynących odczuciach serwowanych mi przez rurkę. Wciąż jestem w kopule-wehikule, lecz w ogóle mnie to nie zajmuje. Do głowy jest mi wstrzykiwane coś, za pośrednictwem czego otwiera się i ulega drastycznej zmianie moja percepcja. O Boże! Jaka…. Nie sposób tego wyrazić… czuję jak mi opada żuchwa i dostałem wytrzeszczu oczu ze zdziwienia. Co to za odczucie zrozumienia. Wiem, przypominam sobie. Tak, teraz więcej i więcej jeszcze pamiętam. Odczucie płynące ze środka mnie. To co jest na zewnątrz, to tylko jakaś tam forma snu, uczucie wolności jest w środku mnie. Boże, jak się wspaniale czuję. Jak wszystko pojmuję i pamiętam. W mojej głowie nie ma pytań.

Wstrzykniecie czegoś w tył głowy powoduje zdjęcie ze mnie olbrzymiego ciężaru. Teraz czuję, jak to jest być naprawdę wolnym. Narastający zachwyt, zawieszenia w próżni połączony z nieposiadaniem i nieczuciem siebie. Inaczej tego nie nazwę. Czuję, że jestem, ale jakby mnie ktoś zresetował, odciążył, uwolnił z czegoś. Obudził mnie w prawdziwym domu, przypomniał stan bycia w nim… Jak mi dobrze, co za wolność…

Wciąż czuję rurkę w głowie. Otwieram się na maksa. Chcę więcej tej energii wyzwolenia. Energii przypominania kim jestem. Tak to trafna nazwa. Ta energia wyzwala mnie z więzów. Wiatr w głowie i totalne zawieszenie w próżni bez myśli. Co za wolność, co za ekstaza…. Wrażenie wyklucia się ze zniewalającego jaja, świata snów. Boże, jaki jestem teraz wolny.

Nagle czuję, jak jednym ruchem wyciągają mi z głowy rurkę. Chlup i z powrotem jestem w stanie pierwotnym, ktoś odciął zasilanie. Lep-lep-lep i już mam to na ciele, na głowie, a w niej znów myśli i analizowanie. Chlup i znów w jajku, tym razem jeszcze ciaśniejszym. Do głowy uderzają myśli. Faza cofa się w stronę fizyczności. Uczucie wiatru wolności, który przypominał kim jestem i przenosił mnie w prapierwotny stan ducha, jak za naciśnięciem guzika znika. Pozostaje tylko pamięć doświadczenia i przemożny głód wolności i pragnienie powrotu…

Ponownie jestem w kolorowej kopule. Na dobrą sprawę, cały czas w niej byłem, tylko nie rejestrowałem tego, nastawiony byłem na płynące uczucia ze środka siebie. No właśnie, co to było? Co to za rurka i jakieś eksperymenty na mnie?

-Otwarcie kanału u podstawy czaszki … – tu pada długa nazwa i nie sposób jej zapamiętać. Coś związane z czakrą, potylicą, podnóżem głowy. Słowa padają werbalnie i beznamiętnie, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Według tych istot doświadczyłem standardowego zabiegu i tyle.
-A dlaczego znikło? Dlaczego tego nie mam na stałe? Ależ głód! Chcę tego na zawsze!
-Czas wracać- tym razem bez słów oznajmia istota. Leki ruch do tyłu i jestem w ciele. Macam się po głowie. No mam taki dzyndzelek od urodzenia na głowie, taki guzek na czaszce z tyłu. Może samemu sobie zapodać? Głupi pomysł, ale czemu nie. Zabawić się w autolekarza. Przytykam palec wskazujący i przez chwilę bawię się w czarodzieja. Nic z tego. Nie potrafię. Kurczę, co za matrix!

Opowiadam wszystko swoim bliskim. Machając i gestykulując przy tym jak dyrygent w transie. Było to takie realne, takie przytłaczająco wspaniałe i doniosłe. Co za podróż! Co to był za lek wstrzyknięty w tył głowy? Jakaś esencja luszu czy co? Siadam do kompa i wklepuje, pocąc się przy tym jak mysz. Za cholerę nie mogę dobrać słów…

Po wszystkim wołam dzieciaka:
-Edi, choć przeczytasz i powiesz mi, czy rozumiesz coś z tego.
Dzieciak czyta, po czym mówi:
-lepiej tatko jak opowiadałeś.
-też tak mi się wydaje. Zrobisz mi zieloną herbatę?
-pewnie, tatko…


3. Pierwszy skrót do WOLNOŚCI

(Metoda na bycie w TU i TERAZ – zbieraj swoje aspekty w poza)

Łagodnie opadam. Powoli z szarej mgły formuje się poza. Jestem … napływa świadomość. Brukowana, wąska ulica pnie się ku górze. Krok za krokiem w górę. Idzie trochę ciężko. Nogi jak z ołowiu. Dostrzegam w oddali drzwi. Ktoś przed nimi stoi. Patrzy się na mnie, jakby czekał na umówionym miejscu. Zbliżam się do niego. Wciąż nie spuszcza ze mnie wzroku. O co chodzi? W tym momencie, koleś otwiera drzwi i odwraca głowę, jakby dopiero teraz chciał uniknąć mojego spojrzenia.

Ponagla mnie bezsłownie: … wchodź, wchodź, wchodź … szybko, szybko, szybko … Dlaczego chowa twarz? Przecież to idiotyczne … Już jestem za drzwiami. Faza gwałtownie się poszerza, dostrojenie wyostrzone. Otoczenie niebywale wyraźne i skądś mi znajome.

Jestem na obszernym holu o wysokim suficie. Ściany w ciepłej purpurze. Fajny, znajomy klimat. Wewnętrzny wskaźnik mówi, że mam mnóstwo czasu. To jakaś kamienica, tyle, że musi mieć ze 30 pięter, bo za oknem widok jak z drapacza chmur. O, i jestem w pomieszczeniu. Młody, znajomy mi człowiek o kręconych blond włosach, namawia mnie do gry w karty.

Czuję, że odpływa świadomość. Muszę wyjść z tego pokoju, na hol, bo … nie będę pamiętał, bo zasnę … OK, jestem z powrotem na holu. Znów pełna świadomość czujnego obserwatora. A kto tak przeklina? Bluzgi lecą jak u szewca. Kieruję się w ich stronę, do tyłu i na lewo. Trochę ciemniej. Uchylone drzwi, popycham, wchodzę.

Brunet o ostrych rysach prowadzi bezustanny monolog przekleństw. Na kogo on tak bluzga? Nikogo tu nie ma. Jest tak pochłonięty wewnętrznym dialogiem, że mnie nawet nie zauważa. Rozżalony, ma pretensje o coś. Nie jest groźny. Trochę mi go szkoda …

Podchodzę bliżej. Zaczyna gwałtownie wymachiwać rękami i grozić, ale nadal mnie nie dostrzega. Furiat, histeryk, zaraz se krzywdę zrobi! Koleś szuka czegoś ostrego w kuchennych garach. Muszę go powstrzymać! Jest w szale. Chwytam go za ręce i wtulam się w niego, to jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy … i … rzecz niebywała! Jegomość częściowo wtapia się we mnie!

Coś mi podpowiada, żeby to kontynuować. Czując wyraźny opór wpycham, już teraz spokojnego Furiata, do środka siebie … ciężko … krok w przód, a jego mocno do wnętrza… chlup! Wpadł! Niesłychane! Wleciał do środka mnie! Cieszy się! Słyszę jak cieszy michę! Jaka Tam głębia panuje … Przestrzeń wielkiej studni …

Ktoś cieszy się razem z nim … Ktoś się przyłącza, śmieję się już nie tylko on, ale i inni. Wyraźnie słyszę chichot wielkiego tłumu … idzie w górę, na mnie, na moje niefizyczne ciało … Kto się tak śmieje, kto jest tak szczęśliwy? Dookoła śmiech radości, w środku radość i … Boże … To ja się śmieję! Jakże się cieszę! Co za szczęście! Cudowna ulga … lekkość … wiatr … na całym ciele i roześmiane, łaskoczące serce …

Faza powoli, bardzo powoli samoczynnie cofa się do c.f. Ale o dziwo nie jest mi z tego powodu przykro … nawet nie mam takiej myśli … roześmiany, zadowolony i niebywale szczęśliwy wracam do ciała … jestem już prawie w ciele … a odczuwane szczęście tylko minimalnie zmalało … niebywałe … pyk! Jestem w ciele …

O Boże! Udało się! Radość przeszła na ciało fizyczne! Rozglądam się uważnie po pokoju. Tak, to świat fizyczny! Wstaje z wyra i wciąż to czuję: delikatny, łagodnie łaskoczący wiatr na sobie i cudowną radość w środku serca. Jakby mnie ktoś chciał rozśmieszyć, muskając piórkiem.

Mogę się powstrzymać od wybuchu śmiechu i to jest cudowne. Nie przypomina to tłumienia, lecz kontrolę. Moje myśli? O czym właściwie myślę? Jezu, nigdzie nie dryfuję! Nawet nie jestem w stanie! Nie mam takiej potrzeby. Co było wczoraj? Wczoraj?

A cóż to za obce pytanie. Co będzie jutro? Nie napływa w ogóle do głowy. Jestem niebywale skupiony na odczuwaniu Teraz. Na niczym innym. Czuję, widzę, słyszę tylko to, co mnie otacza.

Idę do kuchni. Stopy, łagodnie tulą się do podłoża. Jeść? Czy nie jeść? Tak dobrze i tak dobrze, pojawia się odpowiedź. Więc jem. Micha smakuje niebywale! A co najważniejsze, jem i nic innego mój umysł nie wykonuje, żadnego dryfu … dzwoni komórka … odbieram. Krótka rozmowa dotycząca spraw z wczoraj, które oddziaływać mają na jutro … zupełnie mijają Teraz.

Chwila koniecznego dryfu do iluzorycznej krainy wyobraźni wczoraj i jutra, by odbyć rozmowę, inaczej się nie da … Koniec dialogu i natychmiastowy powrót do Teraz …

Wychodzę z domu, do roboty. Jadę autem i całym sobą jestem w aucie. Pod prawą nogą czuję pedał gazu, dłoń lewa spoczywa na kierownicy, prawa na dźwigni biegów. Siedzę ciałem na fotelu, jestem kierowcą auta.

Co za wyostrzona obserwacja, percepcja … widzę dokładnie co się dzieje daleko po lewej i daleko po prawej nie obracając głowy i nie wodząc wzrokiem. To samo jest z górą i dołem. W najdrobniejszych szczegółach wnętrze samochodu i jednocześnie pełna kontrola tego, co się dzieje na drodze.

Patrzę przed siebie, a widzę na około … Auta suną jak w zwolnionym tempie … Dodaje gazu, przyspieszenie … jakbym je odczuwał pierwszy raz … Nie szaleję, ale bym mógł, czuję przewagę, wszystko jest zwolnione … Włączam radio. Wiadomości. Bez smaku.

Obojętnie mnie opływają. Muzyka. Skojarzenia nie pojawiają się żadne. Dźwięk wydobywający się z pudełka. Nic poza tym. Wyłączyć? Nie wyłączać? Tak dobrze i tak. Wciąż wiatr w sobie i na sobie … głaskanie serca … co za WOLNOŚĆ …

Udaje się na nocny spoczynek. Nie odczuwam potrzeby obepodróży. Nie odczuwam żadnej potrzeby. Łagodnie zapadam w sen tracąc Świadomość … Budzę się rano: o Jezu kochany! Znów jestem w tym stanie … stanie z przedwczoraj! Dlaczego?

Kto mi GO zabrał?! Gdzie jest moja WOLNOŚĆ?! Jak mogło się TO stać?! Nie rozumiem … Setki pytań cisną się do łepetyny, analizuję, sięgam pamięcią by sobie coś przypomnieć, co to będzie, znów ten dryf umysłu … Nie ma mnie w Teraz! Co za głód! Kurwa chcę być WOLNY zawsze i na zawsze …

Powyższa technika jest OBE Maniakowa! Zdobyczna w fuksiarskim OBE Boju! Wyrwana fuksem z gardła Systemowi! Najlepsze odkrycia dzieją się przypadkiem, nie trzeba ich szukać, same się pojawiają. Niechaj przyjmie dumną nazwę: OBE Maniakowe Wchłonięcie.


4. Drugi Skrót do WOLNOŚCI

(Metoda na ekstatyczne oświecenie – ściągnięcie światła z nad głowy na siebie)

Ląduję na bardzo płytkiej i ciemnej fazie. OSPUO z tendencją do Lękowego…ale czort z tym, utrzymuję fazę jak mogę. Idę w stronę bardziej wyrazistego obszaru. Ciemno. Noc. Promień widoczność na około 30 m. Coś mi się świeci nad głową. Nagle w umysle odzywa się czysta, bezczelna logika: a co! Oświecę się, zostanę oświecony, czyli? A dawaj to na siebie! Wyciągam łapy w górę…wyżej…jeszcze wyżej…jest! Coś cieplutkiego. Przyjemniutka, kizi-kizi cieplusieńka mgiełka. Chwytam TO COŚ i powolnym, łagodnym ruchem ściągam na głowę….o Jezu! Jak jasno! Jak cieplutko! Jaka jazda, cudownie…… uuuuuuu…… aaajjjjjjjjjjj…..ok, spokojnie muszę opanować ekscytację, ekstazę…..a dawać TO niżej! Trzymając TO-CUD-COŚ niczym mglisto-cieplny pierścień, powolnym ruchem zsuwam w dół… gardło łaskocze, jakby ktoś mnie pieścił piórkiem, rozśmieszał, nie do wytrzymania kizianie….dalej w dół… na poziomie serca, porostu eksplozja ekstazy! Łaskotki-chichotki, cudowne uwolnienie z czegoś…. i tak lekko oddychać…wreszcie mogę wziąć pełen haust powietrza…. uuuuu….. jak lekko… już mnie nic nie ściska, nie dusi, czyli wcześniej jak tego nie było – dusiło?… ściągam CUD-COŚ niżej…. brzuszek, motylki, łaskotki, gili-gili, a od pasa w górę, jak bym miał głowę w SUPER-KOSMOSIE… mmmmrrrrrrrr…. jak dobrze….. trudno to wytrzymać, takie fajne…. na genitaljusza teraz kolej…. wiem czego się spodziewać…. stop! Faza się zatrzymała! Co jest! Kurde, w takim momencie! Tylko nie to! Zatrzymała się, ale nie cofa! Zaskakujące…Trwam … trwam i trwam…. ni w te, ni we w te… ani do ciała, ani do astrala! Dopiero po dłuższej chwili, faza łagodnie wraca w kierunku ciała fizycznego. Ale jeszcze dobrą chwilę cieszę się zdobytą Ekstazą… krok po kroku i w ciele…. Jest! Przeniosło się! Nie jest tak intensywne jak w poza, ale to zawsze coś. Fajowsko się czuję. Inaczej niż po OBE Wchłonięciu wypartego Ja…. bardziej ekstatycznie, rozkosznie, nie lepiej, po prostu inaczej…

No to mam Drugi Skrót do WOLNOŚCI ! Już widzę jak System się złości! W necie i poza nim niech lśni dumną nazwą: OBE Maniakowe Oświecenie. Za długa nazwa?


5. Spotkanie z Bobem Monroe

(plus metoda na start do Dalekiej Podróży)

Znajduję się w poza, w odbitce świata fizycznego, idealnej jego kopi. Nie jest to świat fizyczny, wiem o tym. Stoję na skrzyżowaniu obok hipermarketu. Jasno. Dzień. Jestem przed przejściem dla pieszych. Dostrojenie dość dobre, ale nie nadzwyczajne. Widzę daleko, ale jest sporo mgły. Nie ma dobrej przejrzystości astralnego powietrza. Zmysł niefizycznego wzroku nie jest zanadto dostrojony. Nie wiem czy jest sens walczyć o daleką fazę? Znów pewnie ściągnie mnie do ciała, urwie się dostrojenie. Ale co, błąkać się? Oj dobra, spróbuję. Poproszę MTJ, może się zjawi z pomocą. OK, MTJ, jesteś?! Chcę spotkać się z Robertem Monroe….uuuuu…..nie możliwe, pojawiłeś się! Jesteś! Za plecami wyczuwam wyraźną Energię, powiew ciepłego wiatru. Ale MTJ, nie daleka podroż, tylko spotkanie z Monroe! Żebyśmy się dobrze zrozumieli…..siła wiatru narasta…..Więc nadchodzi ta chwila?! Nie wierzę! Mój guru! Spotkam się z Monroe! To, co jest teraz za plecami, to już mały huragan ciepłego powietrza…. Coś mi podpowiada, żeby jeszcze nie odrywać stóp. Wytrzymaj ile możesz. Jest to podpowiedź czystej logiki… OK, już nie mogę dłużej, zaczyna mnie zsuwać, a teraz dołożę coś od siebie, tak na wszelki wypadek. Łagodnie schodzę do przysiadu i……mocne odbicie….ale przyspieszenie, ja pierdzielę….! Błyskawicznie, niczym wyrzucony z procy, lecę ku górze. Wiatr MTJ dmucha wciąż w plecy. Budynki pode mną już są malusieńkie i ledwo widoczne….robi się ciepło. Dobry znak, czyli faza jeszcze głębsza. Wlatuję w mleczną, ciepłą mgłę i zawisam….. Jest! Nie mogę! Ja Cię! Mój, mój! Boże, co tu powiedzieć?! Panie Robercie! Krążek, nie Kula lecz Krążek Białego Światła. Tak, jak opisywał. Kręcący się Biały Dysk Energii. Wirujący i pulsujący. Odebrało mi mowę! Nie wiem o co zapytać. W ogóle nie mam potrzeby pytać! Gapie się lekko zawstydzony. Mój autorytet! Coś wykrztuszę: „Panie Robercie, dziękuje Panu. Dziękuję za wszystko…” Krążek delikatnie przyspiesza wirowanie i rozjaśnia się. Słyszał mnie! Jest kontakt werbalny! Trwam i po prostu gapie się na Niego! To wszystko, tyle mi wystarcza, nie mam pytań….. Faza powoli wygasa…. Zaspokoiłem swój głód spotkania. Odstrajam się bez ruchu. Wciąż widzę Krążek Energii, która jest czymś więcej niż Robertem Monroe…


 6. Spotkanie z MTJ

(Kim jestem? Po co żyję? Moja rola na planecie)

MTJ, chcę się z Tobą spotkać. Tak bardzo tęsknię za Tobą, że nie wypowiem. Narobiłeś mi smaku spotkaniem z Kulą Białego Światła, z Tobą. Wiem, co chcesz powiedzieć, przypominasz mi moje słowa, które często dorzucałem do afirmacji wyciągnięcia z ciała: „… i biorę całkowitą odpowiedzialność za Zmiany…” Okej, za to spotkanie, które się odbędzie też biorę odpowiedzialność. Nawet jak by mi się miało nie wiem, co stać, wchodzę w to! Ale wiesz, chcę by to było spotkanie twarzą w twarz. Chcę tylko chwilkę pogadać, jak przy kawce. Tylko minutkę, proszę. Oj dobra, po prostu chcę Ci Stary trochę powiedzieć do słuchu, że w niezłe gówno się wpierdzieliliśmy. Jesteś mocarz, więc wszystko po Tobie spłynie. Proszę o spotkanie. Dlaczego unikasz spotkania „fejs tu fejs”? Pomocą służysz a jakże, nie powiem. Gdyby nie Ty… nie wyszedłbym nigdy z ciała. To Ty mnie wyciągnąłeś. Gdyby nie Ty, nie odwiedziłbym Parku. To Ty mnie do niego zawiałeś swoim ciepłym podmuchem. Gdyby nie Ty, nie zaleciałbym za Szczelinę, za pasmo H-dźwięku (nazewnictwo zaczerpnięte od A.R.Monroe. Pasmo energii szumu niekontrolowanych myśli ludzkich ze wszystkich przedziałów czasowych. Jazgot bezustannie gadającego wielkiego tłumu.), nie spotkał bym się z Robercikiem, tylu rzeczy bym nie dokonał….Czy moja matka by żyła? Gdy my nie ty i ja? Wszędzie mi towarzyszysz. Czuję to. Jednak pragniesz pozostać anonimowy. Niesiesz pomoc z ukrycia. Chcę odkryć Twoja twarz. Chcę pogadać jak z kumplem. Tyle pytań ciśnie się do głowy. Spotkaj się ze mną proszę. Ignorujesz mój sygnał totalnie. Nie ładnie. Nawet sprowokować Cię nie można. Może tej nocy. Po raz kolejny, wysyłam sygnał: MTJ spotkaj się ze mną, proszę!

Ląduję w kanale ściekowym. Ciemno, ciasno. Dostrzegam drabinkę. Pokonując wyraźny opór gęstego, niewidocznego oleju, kieruję się w jej stronę. Pnę się do góry, ciężko, zbliżam się do włazu. Duszno, z trudem oddycham. Albo szybko wracać na płytszą fazę i chwilkę odsapnąć albo przeć do przodu. Świadomość jeszcze nie pełna. Gdzieś głęboko zakodowane żeby przeć, nie cofać się. Tak robię, ale czuję, że zasypiam. Duszność mija, ale zasypiam. Kurwa! Krzyczę pod nosem. Pomaga. Jestem znów świadomy, ale duszność narasta. Mocno prę na właz i go zsuwam na bok. Już lepiej oddychać. Biorę pełen haust powietrza. Dostrojenie wyrównane. Chwytam się za krawędzi kanału i wychodzę na zewnątrz. Jestem! Dopiero teraz! Jestem w pełni świadomy. Tamto działo się półświadomie i automatycznie. Pełna świadomość i pamięć napływa błyskawicznie. Towarzyszy temu specyficzne uczucie uwalniania, staję się lżejszy.

Tak, pamiętam chcę spotkać się z MTJ, twarzą w twarz, tyle mam pytań, wygarnę mu wszystkie. Gdzie ja właściwie jestem? Stoję na polnej drodze i przytupuję w miejscu. Znów daje znać moje zachowanie automatyczne: zawsze na płyciznach faz przytupuję, to pomaga w nabraniu ostrości dostrojenia. Antidotum na cofkę. Polna, a właściwie leśna droga. Tak, już zmieniła się na leśną. Jakaś istota w oddali stoi na drodze. Czeka na mnie. Wiem, że czeka właśnie na mnie. Szybkim pewnym krokiem, nie lotem, bo faza za płytka i może cofnąć, walę w jej kierunku. Wciąż chowa, odwraca twarz. Nie podoba mi się to. Łapie ją agresywnie za płaszcz: Kim jesteś? Nie, to złe pytanie. Gdzie jest MTJ? Struchlała pokazuje głową kierunek w głąb lasu, na głębszą fazę. Cóż to za istota? Jesteś człowiekiem? Nie jesteś i nie byłaś. Pozostawiam ją bo szkoda mi czasu.

Idę we wskazanym kierunku, na głębszą fazę. Czuję, że mógłbym lecieć, ale wolę tego nie robić, a nóż mnie ściągnie do ciała. Zbliżam się do zakrętu drogi. Kolejna istota, identyczna jak wcześniejsza: czarny płaszcz i odwrócona twarz. Jeszcze nic do niej nie powiedziałem a ona: „czy na pewno chcesz tego…? I zaczyna dialog chuj wie o czym. By nie tracić niepotrzebnie czasu i dostrojenia, walę niewerbalnie, ale silnym, rozkazującym tonem: „wskaż drogę do MTJ”. Istota natychmiast milknie i wyciąga ramię pokazując kierunek. Zbliżam się do niej i patrzę z uwagą i pogardą. Łeb schowany w kapturze. Co to jest?! Okej, czuję, że podróż przebiega pomyślnie. Dojdzie do spotkania z MTJ. I kolejny zakręt i kolejna postać, już trzecia. O ja pierdolę! Jakże idiotycznie się zachowuje. Mówi w moim kierunku: „Pamiętaj, że spotkanie z MTJ może nie spełnić twoich oczekiwań…”. Kiedyś zbadam te jebane energie, postacie w kapturach, jak Boga kocham…

Kurwa, jak bym miał więcej czasu, muszę go olać, nie dać się z prowokować, zaraz mu najebię! Czy ktoś go w ogóle pytał o zdanie?! Koleś macha rękami, pokazuje raz jeden, raz drugi kierunek. Widać w jego działaniu jakąś rozpaczliwą walkę. Z kieszeni płaszcza wyciąga budzik. Przecież to mój budzik. Która na nim godzina? Muszę wstawać, bo się spóźnię do roboty. Istota się uspokaja. Już nie macha rękami. A co to? Tuż za jej stopami nagłe urwanie fazy, częstotliwość przycielesna. Ty gnoju! Przeszkadzasz mi! Jesteś przeszkacacz! Fazę mi spłycił! Sukinsyn! Świadomość chciał zabrać, uśpić i cofnąć do ciała. Zrobić to chytrze, podstępem, niezauważalnie. Niby, że to z mojej winy, za moim przyzwoleniem… Mów gdzie MTJ! Istota natychmiast wskazuje kierunek dalszej podroży.

Szybko i pewnie do tyłu na głębszą fazę i w lewo do lasu. Gęsty, niesłychanie wyrazisty las. Droga prosta, bez zakrętów, jakby ktoś przecinkę zrobił strumieniem lasera. Po prostu wyeliminował cześć faktury lasu. Nikogo już nie ma, żadnych zakapturzonych pszeszkadzaczy nibydrogowskazów… Droga jak stół. Wewnętrzny wskaźnik mówi, że się zbliżam. Coś mnie ściąga, coś mnie przechwyciło. Nie jest to cofka. Zwrot ma zupełnie przeciwny. Tak… to…. MTJ… co rzec, zaraz dojdzie do upragnionego spotkania. Już nie muszę walczyć o fazę. Sama się zgłębia. MTJ mnie ściąga. To jest Gość…

Jest, widzę Go. Postać podobna do mnie tylko starsza i większa:

– CO JESZCZE ZAOBSERWOWAŁEŚ? – niespodziewanie i wybijająco z tropu rzuca w moją stronę komunikat werbalny. Jezu, coś we mnie znowu pęka. Nie mam żadnych pytań. A tyle ich miałem. Dorzuca, tym razem niewerbalnie: – JESTEŚ GWIEZDNYM TURYSTĄ NA PLANECIE ZIEMIA, JAK ZWIEDZANIE? – W międzyczasie zaczyna się dziać: nie wiadomo kiedy przenosi mnie do pomieszczenia, nie jest to pokój, po prostu wycięty sześcian w gęstym lesie, dodatkowo rozświetlony błękitno-białym światłem. Fajny, swojski klimat. MTJ-Przedstawiciel cały czas do mnie nawija niewerbalnie. Słowa, a raczej sugestie wpadają w głąb mnie. Łykam je jak głodny. Ktoś z tyłu przytrzymuje mi głowę. Inny wbija wielką, ale broń Boże nie straszną igłę w tył głowy, w potylice i coś wstrzykuje. Ciśnienie gwałtownie wzrasta, zaraz mi wysadzi oczy. Łup wyleciało wszystko dołem, kroczem. Wszyscy patrzą po sobie i na to, co ze mnie uszło, zabierają nogi by się nie wyciapać. Dobrze mi z nimi, to są moi ludzie. Zezwalam na wszystko. Mówią o dostrajaniu i zdrowiu i tym, co robię, czym się zajmuję. Ma to bardzo długą nazwę i nie sposób jej zapamiętać. Kilkadziesiąt głosek melodyjnej, o głębokim znaczeniu, przepięknej nazwy mojego zawodu, przydziału, roli…

Na moja prośbę powtarzają w kółko, ale za chiny nie mogę jej odtworzyć, nie mam najmniejszych szans by ją zapamiętać… Ogólny sens słowa wypowiadanego i pisanego w ciągu mniej więcej brzmi: dobry-budowniczy-tęczowego-pomostu-między-światami. I wiem, że nie muszę tego robić i to jest fajne: że nie muszę, tylko chcę… Ten podobny do mnie, co mnie jak na szpulce ściągnął do tego, co nazywam MTJ, ma takie silne rysy twarzy i srebrne włosy, nie ma trzech palców. Normalny, bardzo życzliwy człowiek… Uśmiechnął się właśnie. Widać, że niejedno już przeszedł i widział, twardy facet, ale i wrażliwy… bardzo się wczuł w moją rolę… trochę mu smutno, widzę to na jego twarzy… Z tyłu zastrzyk dała Kobieta, jakże Ciepła Istota… Mówi żebym się nie rozczulał, tzn: dobrze by było żebym się nie rozczulał… Faza się wycofuje. Wciąż do mnie mówią, a słowa wlatują w głąb mnie i wzmacniają, buzia otwarta, oczy nierozbiegane, jestem w jakimś transie… wzmocnienie, energia, kasowanie znaków zapytania, płukanie… rzucam tylko: a ci co byli po drodze, w kapturach? Odp: należą nie do Nas… znów płukanie, zastrzyk, tym razem w dłoń. Absolutnie bezbolesny, ale Energia! Aż mnie rozpiera lekkością. Co to za lek? serum-antydepresant-wznośnik-…(prawie identycznie uchwycona nazwa)

Po powrocie do ciała przez kilka tygodni czuję się znakomicie, po prostu pycha. Jak młodo narodzony Bóg. Następnie rozpoczyna się jakiś bliżej nieokreślony żal do Bogu ducha winnego MTJ-tu. Wkręcam się w spiralę żalu, z której mi ciężko wyjść. Przypomina to wewnętrzny dialog: – CO JESZCZE ZAOBSERWOWAŁEŚ? – w myśli powtarzam przedrzeźniając MTJ i szybko ze złośliwością odpowiadam niewerbalnie: – Wielkie, na srebrnej tacy gówno! Masz, weź sobie! To zaobserwowałem! Zabieraj mnie stąd i spierdalamy! Jebana planeta! – Wewnętrzny, niekończący się i prowadzący donikąd dialog wyczerpujący z sił… znowu pojawiają się w głowie znaki zapytania…

I znowu fuksem czegoś się dowiedziałem, w sumie nic wielkiego, zdobyłem odpowiedź po co żyję? A właściwie mocne potwierdzenie tego, co już robię. Nie była to konkretna odpowiedź na pytanie „po co istnieję w ogóle”, ale „po co żyję na Ziemi”. Wiem, że nie muszę tego robić, nie ma przymusu w wykonywaniu swojego zawodu-roli-przydziału. Nie przypomina to jakiejś świętej misji. Nic z tych rzeczy. Jestem więcej niż pewny, iż mogę w każdej chwili odejść, zabrać dupę w troki, i nie będę miał z tego powodu jakiś przykrych konsekwencji. Nikt mnie nie ukarze. Robię to, bo… dla miłości, dla jaj, z nudów, bo tak chcę, bo to fajna zabawa, dla odświeżenia bo zmiana odświeża, by wyrazić swój ukryty bunt, by zaistnieć, by dokopać, by porządzić, bo znakomita większość mnie z kolejki z tyłu ma takie życzenie. Czyli JA tego chcę. Robię TO przede wszystkim dla siebie… Jestem dobrym-budowniczym-tęczowego-pomostu-między-światami…

 


7. 333, Trzy Serca, Trzy Łzy

(Cenna wskazówka dla zmarłych, którzy chcą przenieść się na wyższe wymiary – wypowiedzieć sercem: „MTJ prowadź do domu!”
Mały trik na zgłębienie fazy: rozebrać się w poza do rosołu
Gdy faza się cofa – drepcz w miejscu)

Wszystko od początku:

Pewna kobieta wpisuje się do obemaniaków. Patrzę na jej oczy. Jakże podobne do moich. Ten sam pierwiastek smutku i ucieczki przed życiem. Boże! Wkrótce prosi o książkę. Piszę dedykację tak jak czuję na obecną chwilę: „Trzy Serca, Trzy Łzy…” Nie znam jej. Jedynie z fotki, ale jest mi jak siostra. Za parę dni doznaję nieoczekiwanego wyjścia:

Powoli, łagodnym, spiralnym ruchem spływam w dół. Na dole ciemno. Dostrzegam kogoś siedzącego w oknie i czekającego na coś, na kogoś. Kobietka o skrytej, nieśmiałej twarzy. -To ty? Mówię automatycznie, jak zaprogramowany na nią. Milczy. Chwytam za nadgarstek i ciągnę przez okno. Poddaje się ufnie jak dziecko. Lecimy spiralnym ruchem w górę. Robi się cieplej….

Rzeczywistość fizyczna:

Wysiadam z obe-busa w Muchowie. Późny piątkowy wieczór 03.VIII. Już na nas czekają. Jest i ona! Biegnę na spotkanie. Nie mogę, ale magnes, jakie przyciąganie… Wyrzucam z siebie bez jakichkolwiek zahamowań :

– Śniłaś mi się! Trzymałem cię za nadgarstek i lecieliśmy w górę. Pamiętasz?
– Nic nie pamiętam. – chwila milczenia – Byłeś u mnie?
– No jasne!
– No nie! Dlaczego nie pamiętam?
– Nie wiem.

Od razu jacyś bardzo, bardzo bliscy sobie… otwarci na siebie. Złączeni niewidoczną więzią tak jak wszyscy obemaniacy. Coś ich łączy. Wspólne pragnienia. Wspólne doświadczenia. Jakiś wewnętrzny wspólny pierwiastek. Chęć zmian. Gadamy, milczymy, dobrze się bawimy… Obe-zlot dobiega końca. Smutek nie do wytrzymania. Po prostu rozrywanie na części.

– Pomożesz mi wyjść?
– Jasne! Dam z siebie wszystko! – ident jej aż za wyraźny, aż przytłaczający.

Jakże ciężko wrócić do siebie, do szarej codzienności. Jestem w domu w Lublinie. Nie mogę do siebie dojść. Po prostu gapię się w ścianę jak dziecko z autyzmem i odpływam do przeszłości. Ciągły dryf podróży mentalnej do chwil z obe-zlotu. Jakże ciężko stanąć na nogi. W ogóle ich nie czuję. Nie mam kontaktu z ziemią. Nie chcę mieć kontaktu z tym światem! Tylko kasa i kasa! Pogoń ciort wie za czym! Tyle energii człowiek traci na prozę życia. Tu wyjechał raptem na parę dni, a jakby przeżył miesiąc. Tyle doświadczeń cennych zebranych i to nie z poza, lecz reala… nie mogę, odpływam…

Mija dobrych parę dni i w miarę dochodzę do siebie… w miarę, bo wciąż czuję jakbym był rozfragmentowany, nie pozbierany do kupy… Ok, do dzieła! Muszę się do niej dostać!

Nagle odzyskuję świadomość stojąc przed wygasłym ogniskiem w Muchowie. Za plecami pałacyk. Nikogo nie ma. Zimno. Bardzo zimno. Strefa Chłodu przedostała się na tak płytki obszar? Niemożliwe. Mam na sobie bandaże, niczym mumia, kominiarkę i para leci mi z buzi. Co to za faza? Dobra, nie wnikam. By poprawić dostrojenie, powolnym ruchem zdejmuję bandaże, ale nie odwijając, lecz jakbym wychodził z worka. Kurde, ale ziąb. Rozluźniam się i zanurzam w nim. Nieprzyjemnie jak cholera. Nie wytrzymam tego. Wycofuję się. Jestem w ciele. Zimno mi, choć w pomieszczeniu panuje pokojowa temperatura i jestem przykryty. Coś się we mnie telepie. Odbijam. Znów pod pałacykiem w Muchowie, ale już trochę cieplej. Mam na sobie sweter, ale tym razem nie ściągam. Do dzieła! Wysyłam sygnał: „MTJ prowadź!”

Buch! Podrywa mnie boczny wiatr. Przez chwilę niesie, po czym ciśnie w kierunku ziemi. Leżę na trawie. MTJ? Co jest? Nadal ufnie przyzywam Wewnętrznego Super Przyjaciela. Jest. Wciąż czuję Jego obecność. Wiatr MTJ-tu wciska mnie w ziemię. Prawa ręka sama znajduje dziurę. Jakby po krecie. Nie. Jest już większa. Ktoś mi subtelnie włożył tam rękę. Jakby wskazując drogę. Cała łapa już weszła. Co jest? Nora mnie pochłania. Kurcze to jakiś kanał zasysający. Zero lęku, nadal ufnie poddaje się MTJ. Prowadź Wodzu! Gadam sobie pod nosem tak na wszelki wypadek, by nie stracić świadomości.

Wychylam się, rozluźniam. Nabieram pędu. MTJ przy mnie. Jezu lecę przez tunel. Ale fajnie. Ciekawe czy to ten sam co opisują po śmierci klinicznej. Lecę i lecę. Wydaje się to trwać wiecznie. Nagle taka myśl: ależ cenna wskazówka dla zmarłych, którzy chcą przenieść się na wyższe wymiary: po prostu MTJ prowadź do domu i tyle! I światło na końcu! No nie! Ale jaja! Nie uwierzę! Jak z relacji śmierci klinicznej. Światło na końcu tunelu. To jest moje światło, mojego MTJ, które pomaga w przesunięciu fazy wyżej. Ogrzewa mnie, a to pomaga pozbyć się czegoś, podnieść wibracje…. Podchodzę do tego beznamiętnie. Po prostu dostrzegam i zapamiętuję jak chłodny obserwator. Wciąż, pod nosem mruczę ident osoby do której pragnę się dostać…

Pyk! Siedzę w fotelu. Obok kobieta. Pytam czy dobrze trafiłem. Przyglądam się uważnie. Nie, to coś płytszego, może atrapa lub obserwator – z pewnością. Jacyś kolesie patrzą się na mnie i burczą pod nosem: „zobacz jak wali do niej”. Na lewo dostrzegam duży ekran. Przyglądam się co na nim jest. To co przed chwilą doświadczyłem: lot przez tunel i ja w roli głównej. Odchylam się w stronę ekranu. Obraz błyskawicznie pochłania mnie i znów jestem w tunelu i lecę. Do niej! Powtarzam dla pewności jej Ident. Lecę i lecę… ale czuję, że dzisiaj nic z tego nie będzie. Pyk! Ląduję na płytkiej fazie. Jacyś wodzowie siedzą w kręgu i omawiają plany strategiczne. Pada znajome słowo „Kortegia…”

Kolejny dzień prób dotarcia na ident:

Pierwsze odbicie z płytkiego dostrojenia. Ląduję stojąc przed parapetem na Kalinie (dzielnica Lublina) w OSPUO. Tu gdzie spędziłem swoje dzieciństwo i ostatnio sypiam. Napływ świadomości. Automatycznie wyrzucam: Jestem Świadomy. Napływa więcej świadomości. Dobra mantra. Nie mam szans na nawet najpłytszą podróż. Ciężko jest mi się ruszać. Ciemno, nogi przyklejone do parapetu, plecami też przywarłem. OK, trudno, może za kolejnym odbiciem. Chociaż zawołam, może to coś poskutkuje. Krzyczę w ciemność imię identu. Nasłuchuję. Nic. Cisza. Faza się cofa. Ląduję w ciele. Nie poruszając się odbijam. Jestem, udało się ponownie.

Parter klatki schodowej starego budownictwa, sporo miejsca dokoła. Rozglądam się za oknem i drzwiami. Nie ma. Więc nikłe szanse na dalszą podróż. Kurcze, ale mogę swobodnie chodzić, mówić, czuję że mam mnóstwo czasu. Jednak czuję się jak w potrzasku. Mały trik na zgłębienie fazy: rozbieram się do rosołu. Pozbywając się tym samym resztek NGC płytkiej fazy. Poskutkowało. Dostrojenie się poprawiło i o dziwo zrobiło się przestrzenniej na klatce i jaśniej. Okna? Drzwi? Nie ma. Nie dobrze. Wyjście stąd poprawiło by jeszcze bardziej fazę. Startuję mimo wszystko. „Boże dopomóż!” Kto to powiedział? To ja. Rozpoczynam procedurę przywoływanie MTJ: wyrzucam z siebie werbalnie, ale pod nosem kierując zdanie za plecy: „MTJ, błagam, przesuń mnie do niej”. Powtarzam kilkakrotnie mrucząc jak w transie-modlitwie. Och, zapomniałem o najważniejszym: rozluźnienie, oddanie się, zero kontroli nad dalszą podróżą przeze mnie, całą podróż zawierzam MTJ. Siła błyskawicznie wzrasta. Ciepły Wiatr pcha mnie w stronę ściany. Boże, jak za nią będzie cofka i mnie ściągnie do ciała, tylko nie to! Jeszcze mocniej się rozluźniam. Wlatujemy w ciemność. Do popychającego Wiatru, dochodzą ciepłe wibracje małej częstotliwości. Wiatr zamienia się w ciepły pisk, który przenika mnie całego. Dostrzegam przed sobą Krążek Wirującego Białego Światła. Odchylam się do niego. Z ust nie schodzi mi mamrotanie: wciąż wypowiadam imię identu… MTJ, czy na pewno to droga do niej? W tym momencie jeszcze bardziej odzyskuję świadomość. Więc ją zaczynałem tracić? Czy wydawało mi się, że ją mam, a nie miałem do końca?Nie ważne. Wibracje i uczucie ciepła narastają. Robi się gorąco. Towarzyszyły mi na początku, gdy wbiłem się w ścianę. Boże, ile to już trwa? Wciąż i wciąż w cieple i wibracjach…w stronę kręcącego się krążka Światła…

Pyk! Gwałtowna zmiana częstotliwości fazowania. Budzę się leżąc na marmurowej posadzce w czarno-białą szachownicę. Co to za miejsce? Kościół? Rozglądam się dookoła. Wprost niebywałe dostrojenie. Wyraźniej niż w realu. To czyjś Park. Nie, to pałac. Boże jaki piękny. Ciemno, ale widzę doskonale każdy szczegół, jakby ktoś podkreślił kontury scenerii srebrną kredką. Przyjemnie mrocznie. Co za klimat… Ale MTJ, ja chciałem do… Pyk! Ktoś zapala światło w całym pałacu. Robi się cudownie jasno. Słyszę chór głosów i oklaski: „Jesteś, brawo! Udało ci się!” Ze znajdujących się na ziemi i porozstawianych wszędzie po całym pałacu pięknych leżanek z baldachimami wstają ludzie, uśmiechają się do mnie i wciąż biją brawo, powtarzając bez słów: „jesteś”. Kurcze, czegoś nie kapuję. Czego innego się spodziewałem. To przeszło najśmielsze moje oczekiwania. Więc to są części jej JA? Wy, wszyscy dookoła? Nie pojęte. Ok, mam trzeźwy umysł i fala miłości oraz braterstwo ludzi-części-jej-ja nie przytłacza mnie, choć z chęcią bym się jej poddał… Gdzie jest najsilniejszy aspekt identu, który poznałem w realu? „Tutaj, śpi jeszcze, dziewuszynka” Mówią wszyscy, a uśmiech nie schodzi z ich twarzy. Młodzieńcy, mężczyźni, kobiety, dzieci… coś ala wielka zbiorowa cyganeria-komuna. Wskazują mi miejsce. Błyskawicznie kieruję się do leżanki z baldachimami z której łagodnym i nieśmiałym ruchem wyłania się dziewczynka. Patrzy w moją stronę niczym na starszego brata, ojca, który przyszedł do niej w odwiedziny. Który zawitał po dłuższej przerwie nieobecności, osamotnienia.

Łagodnym ruchem ujmuję jej twarz. Cudownej istotki i patrzę w węglikowe, błyszczące nadzieją oczy. Oczy osamotnienia… odcięcia, zamknięcia, jakby ktoś je zostawił kiedyś…. mają w sobie odrobinę dziecięcego żalu, ale tylko szczyptę, pogodzone z losem jaki dało życie…Twarzyczka, tak łagodna, tak niewinna… głaszczę po główce tulę do piersi 12-letnią dziewczynkę… Nie mogę… zaraz się rozkleję… muszę się wziąć w garść… Chciała wyjść z ciała. I co teraz? Sprawdzam czy jest świadoma. Pytam:

– Jesteś świadoma? – sprawdzam czy ma rozbiegane oczy. Nie. Są Skupione i cudownie błyszczące.
– Tak – odpowiada nieśmiałym cichym głosikiem – myślę, że tak…
– Podam ci hasło. Zapamiętaj do weryfikacji. Sprawdzimy w realu. Dobrze?
– Dobrze – odpowiada cudownie biernie, jak dziecko prowadzone za rękę przez starszego brata. Nachylam się nad nią i szepczę do ucha:
– 333, trzy serca, trzy łzy. Zapamiętasz?
– Tak oczywiście, to proste: 333, trzy serca, trzy łzy – powtarza dziewczynka. Jej niewinność aż przytłacza…
– Ale przecież ty w realu miałaś inne włosy i szafirowe oczy, teraz jak dwa węgle. Dlaczego jesteś w mojej koszuli w paski ze Zlotu? Czy to na pewno ty jesteś? Pytam dookoła i za plecy i …. nagle malutki obrazik pojawia się w głowie, jak to wszedłem niedawno do parku i miałem kręcone, długie blond włosy i wyglądałem jak hipis nie podobny do siebie z reala. Czując, że faza się spłyca szybko przestaję z nogi na nogę. Ludziska patrzą co wyprawiam. Przypomina to taniec-tupaniec. – Faza mi się spłyca – wyjaśniam. Ok, już lepiej, ale nie mogę stać w miejscu, bo mnie cofnie do ciała.

12-letnia dziewczynka wciąż wpatrzona we mnie jak w tatusia. Jakby nie miała rodziców. Przecież ma w realu matkę i ojca… pamiętaj: „333, trzy serca, trzy łzy”. Odchodzę. Dziewczynka z powrotem układa się do snu i znika pod kołderką. Już jej nie ma. Rozglądam się po pałacu. Cudowny orientalny styl, złote freski na suficie, baldachimy ze złotymi frędzlami, mocne, podtrzymujące strzelisty strop kolumny, po prostu pałac sułtana… Odchodzę. Widzę jak niektórzy kierują się do różnych drzwi tworząc kolejki siebie. Tak grzeczniutko, tak równiutko, jak w stołówce po drugie danie. Wnika jeden w drugiego i nikną w ciemnościach drzwi do wymiaru fizycznego, do ciał. Ale maszyna ten system… Ciekawe w jakie czaso-miejsca idą? Jeszcze mam sporo fazy. Już wiem co sprawdzę.

Przecież ona ma dziecko! Piecioletnią córeczkę! Musi gdzieś tu być. Pytam doniosłym głosem: „Gdzie jest jej córka?”- A tutaj – ktoś z tyłu chwyta mnie pod łokieć i prowadzi w kierunku zasłoniętych drzwi jednak zatrzymuje się i daje mi odczuć, że dzieciak jest pod specyficzną pieczą, opieką. Mogę zostać wpuszczony, ale lepiej żebym nie przeszkadzał teraz. Nie wchodzę, nie mam takiej potrzeby. Wierzę na słowo, że tam jest… a to są jej Opiekunowie. Faza nieubłaganie zbliża się do końca. Powoli kieruje mnie do wyjścia. Jeszcze coś muszę wiedzieć. Co to za miejsce? Jak się nazywa?

– Sierociniec – Pada natychmiast komunikat. Boże! Zalewa mnie nie do zniesienia fala goryczy, żalu, bólu, niesprawiedliwości, tęsknoty… – Gdzie ona jest? Tamci poszli w kolejkach a ona? Nie mogę. Łamie mnie w kolanach i padam na ziemię. Płaczę jak dziecko. Dlaczego w sierocińcu?! Dlaczego?!! Nie ma swoich? Nie ma nikogo? Ktoś ją zostawił w Sierocińcu? Taka wspaniałą śliczną istotkę! No i się stało, nie mogę wyjść z płaczu. Jak w transie. Słyszę kobiecy głos ten sam, co wcześniej: „biedak się załamał”. Podchodzi kobieta w złotych szatach nachyla się nade mną i ujmuje moje prawe ramię…

– Nie, nie, nie… dam sobie radę – Odpycham łagodnie jej ciepłą dłoń – Ja się załamałem? O nie! Wstanę sam… wracam do ciała. Nic tu po mnie.

Jestem w realu. Wyciągam z uszu słuchawki. Siadam na łóżku. Biorę dyktafon i….. wybucham płaczem. Tu łatwo go stłumić. Trzy chlipnięcia i stop. Wycieram łzy i nawijam do dyktafonu. Raz ogólnie, drugi ze szczegółami i trzeci najdokładniej… biorę komórkę i dzwonię po weryfikację:

– Jejku, nic nie pamiętam. Jedynie nad ranem miałam bardzo ciepłe wibracje, ale to bardzo ciepłe. Czułam, że wypływam. Byłam tak blisko wyjścia, ale nic nie pamiętam. Ale mnie to wkurza! To niesprawiedliwe! Ale ten Sierociniec, pasuje do mnie…


8. Epizodzik z fajeczkami 

(Sposób na rzucenie papierosów i innych nałogów – wyraź wolę, a wsparcie samo się pojawi)


W sierpniu 2007 r, po pierwszym obe-zocie w Muchowie znowu zacząłem jarać fajki. Ot tak, zakurzyłem sobie przy ognisku i absyncie. To był dopiero srogi trunek. Śmiejąc się z napisu na paczce fioletowych „she”, które sobie podpalałem i mając nabitę z wydrukowanych czarnych, klepsydrowych liter ostrzegający o zgubnym wpływie palenia papierosów, przekręcałem napis na fajkach śmiejąc się: „Palenia zabija wirusy”- Znaczy trzeba palić, to się ich pozbędę hehehe. I tak zacząłem znowu jarać. Kiedyś, w technikum paliłem przez parę lat i teraz ponownie zaczynałem wchodzić w niezdrowe przyzwyczajenie. Cholerny nałóg, ale jakiż przyjemny. Tak przy piwku pociągnąć dymek z dobrego papieroska. Po prostu miodzio. Po powrocie na chatę, do szarej codzienności, nie miałem zamiaru odstawiać fajek. Fioletowe „She” ilekroć się nimi zaciągałem przenosiły mnie gdzieś… Jednak po paru miesiącach stwierdziłem, że nałóg wziął górę, jaram i nie mogę przestać. Z „She” przerzuciłem się na mocniejsze „Camele” i potrafię puścić z dymem półtorej paczki w jeden dzień. Wnerwia mnie to już! Chcę się tego dziadostwa pozbyć, lecz jakoś mi trudno, palenie jest takie przyjemne. Szkodliwe, ale przenoszące w pewien bajkowy klimat… Dość tego! Szkoda zdrowia i kasy! Lepiej już sobie piwka wypić…

Z mocnym postanowieniem, że od jutra „NIE PALĘ” poszedłem spać…

To było gdzieś nad ranem. Nie w środku nocy, lecz tuż przed przebudzeniem. Tym razem odpuściłem sobie 4+1, niekiedy tak robię. Średnio raz w tygodniu, najczęściej w czwartki, ale nie jest to regułą. Odpuszczam, gdy czuję potrzebę regeneracji sił, mocnego długiego snu bez nocnych eskapad. Tak było i tym razem. W takich sytuacjach często się zdarza, że i tak jakiś OBE/LD-dek się przytrafi…

Odzyskuję pełną świadomość. Czuję, że wracam do ciała. Wysoka, ubrana w szaty postać daje mi jakby od niechcenia „coś”. Mówi bez słów:

-Chciałeś.
-Co to jest?
-To się je. Anty-nikotyno-cukierko-skręt…*
-OK.

Biorę do ręki i bacznie się przyglądam. Podłużne, z ciemnozielonej plasteliny, małe cygarko, na obu końcach skręcone jak dżojt.

-Co się z tym robi?
-Jeżeli sobie życzysz możesz zjeść. Pomoże w czymś co pragniesz…

Koleś w szacie wcale mi nie nakazuje bym to wetknął do ust i natychmiast zjadł, tylko delikatnie, niezwykle łagodnie ze zrozumieniem, wyraża informacje… wybór wciąż należy do mnie. Bez ceregieli chapię plastelinowego skręta do buzi. Przegryzam w pół i żuję. Druga połówka zostaje w dłoni i dymi… Co to jest? Wpatruję się i widzę, że plastelinowy cukierek wypełniony jest dymiącym tytoniem… Czuję jak napływa jeszcze więcej analitycznej świadomości. Czuję jak zbliża się nieuchronnie koniec doznania. W pośpiechu zjadam drugą polówkę lekarstwa. Koleś w szatach, z wyrozumiałością patrzy na mnie i widząc, że łykam ostatni kęs leku, odwraca mnie plecami i bez słów mówi: szybko do ciała!

Jestem w realu. Brak amnezji. Ciągłość świadomości niesłychana. Upewniam się czy to nie poza. Nie. Na bank to real. A co to? Jak mi fajnie oddychać. Tak lekko i jakbym miał „coś” w tchawicy. Jakby rurka. Wyraźnie czuję rurkę w płucach. Cóż za doznanie?! Jaka lekkość! Pamiętam wszystko i teraz dokładnie uświadamiam sobie cały sens doznania. Patrzę na fajki. Camele leżą obojętnie przykryte obemaniakową zapalniczką. Nie wzbudzają odrazy, nie wzbudzają pragnienia. Są mi kompletnie obojętne. W płucach nie czuję głodu, nie czuję też papierosowego przesytu, tylko ciepłą rurkę…

Od tamtej chwili nie palę. Kto mnie zna z reala może, to potwierdzić. Cieszę się, że pozbyłem się nałogu, który wymknął mi się z pod kontroli…

* Anty-nikotyno-cukierko-skręt: coś takiego, trudno w poza zapamiętuję długie nazwy. Nazwa nie była aż tak istotna. Nosiła jedynie informacje czym jest owe „coś” ale w bardzo subtelny i mglisty sposób, tak bym odczytał ją półświadomie… trudno, to wytłumaczyć… pełna i precyzyjna nazwa mogłaby mnie wybudzić i proces nie dobiegłby końca. Tak to odczuwałem. Nie mogłem wiedzieć wszystkiego i być zawczasu uświadomiony nazwą „leku-skrętu”.


9. Dwa w jednym, czyli kosmiczny head and shoulders 

(Spotkanie z dwuosobowym kosmitą)

Doświadczenie warte bliższej uwagi i odnotowania, gdyż jest to któreś z kolei doznanie o bardzo podobnym charakterze, co w poza zdarza się nieczęsto. Z reguły wyjścia różnią się od siebie i to niekiedy diametralnie, niczym losowane z puli nieskończonej ilości przygód, a podróżnik wrzucany jest w ruletkę zdarzeń i do końca nie wie co go czeka. A tu niespodzianka. Doświadczenie które już kiedyś miało miejsce i było bardzo podobne:

Postanowiłem spotkać się fejs tu fejs z tzw. kosmitami. Wiem, że sam nim jestem, wiem, że czekają na coś przedziwnego co ma się wydarzyć w miejscu umownie zwanym Zgromadzeniem, które znajduje się na dalekim fokusie za pasmem h-dźwięku, wiem, że ich aspekty są niejako wszczepiane co niektórym ludziom, wiem i czuję po kościach, że coś się święci wysoce konkretnego dla Ziemi, bo by tak nie stali i się nie gapili zawieszeni nad Ziemią płynąc do niej jak do wielkiego widowiska…
Zapragnąłem więc spotkać się z obcą cywilizacją i obadać sprawę.

Będąc gotowy na wszystko i nie oczekując wiele (bo takie podejście jest najlepsze) wyfazowałem się z cielska na płytki obszar ld-ka. Myślę sobie: dostrojenie ciut za kiepskie, ale niech tam. Rozkładam się, rozluźniam i wysyłam sygnał za plecy do MTJ:
– Chcę spotkać się z kosmitami. – Cisza, nic się nie dzieje. Ponawiam sygnał:
– Pragnę kontaktu z obcą cywilizacją. – Znów nic. Żadnej reakcji ze strony MTJ.
Czując, że faza się spłyca zaczynam dreptać w miejscu i poruszać na boki głową, tym samym mocniej zakotwiczam zmysł czucia. Lekkie cofnięcie bez zaniku obrazu, po czym odbicie na głębszą fazę. Okej, teraz lepiej. Coś miałem zrobić? Coś miałem wykonać? A już wiem! Pamięć zadania napływa z opóźnieniem, jakby świadomość była jednym, zaś pamięć ulotną dobudówką, która niekiedy odczepia się i dryfuje gdzieś tam w nieznane.
Powtarzam po raz kolejny rzucając słowa do kogoś stojącego z tyłu za plecami:

– Proszę o kontakt z obcą cywilizacją, ufolutkami. – Powiedziałem „ufolutkami”? Nie brzmi to za najlepiej. Mam nadzieję, że nie zobaczę kosmitów z antenkami. O, o, coś czuję… Ktoś z tyłu coś mi mówi. Ledwo wyłapuję słowa, a raczej myśli:
– Czy jesteś gotowy? – Słowa niczym podszept.
– Tak. – Odpowiadam.
– Możesz być rozczarowany.
– Chcę ich spotkać.
– Zaraz nadejdą… już się zbliżają… będę z tyłu… masz pełną kontrolę nad spotkaniem…

Wpatruję się na linię horyzontu. Czuję wyraźnie, obce, zbliżające się wibracje kogoś lub czegoś. Nie widzę nikogo, ale już czuję, że nadchodzi. Czuję, że faktycznie mam pełną kontrolę nad spotkaniem i wiem, że mogę w każdej chwili je przerwać. Nawet w tym momencie. Jeden mój sygnał strachu lub gest i zamknę wszystko niczym okno. Jednak wiem, że teraz muszę się jeszcze bardziej rozluźnić i przyjąć ich do siebie, dostroić się do ich wibracji, w innym wypadku nic nie zobaczę. Muszę się otworzyć szeroko i możliwie na maksa bez lęku. W cale się nie boję, raczej jestem ciekawy i głodny spotkania. Lęku nie ma, no może troszkę. Kontynuuję rozluźnianie, otwieram się, tym samym przyzwalam na to co ma się stać. Dodatkowo mówię pod nosem: „zapraszam…”

Jest! Widzę! Idzie! Jest ich dwóch. Pierwszy od mojej lewej: smukły, bardzo wysoki, leptosomatyczny, humanoidalny, raczej kobiecy, pociągły i strzelisty aż groteskowy. Stateczny i obserwujący. Zaś drugi, to jego jakby satelita i antagonizm cech. Inaczej tego nie nazwę. Jest pękaty, pulchny, bardzo niski, coś ala beczka, ruchliwy gotowy na każde polecenie by spełnić rozkaz tego strzelistego, raczej męski. Obaj są jednym, to jeden organizm, przejawiający się w dwóch skrajnie odmiennych istotach.
Idą w moim kierunku. Wysyłam z daleka pozdrowienie. Mówię normalnie na głos:
– Witam, bracia z kosmosu! – Nic innego mi nie przychodzi do głowy, tylko te słowa. Odpowiedzią jest zimna cisza. Nic tylko dalej idą jak roboty w moją stronę. Próbuję wyemitować w ich kierunku przyjaźń. Nie mam w tym żadnego problemu, bo faktycznie kosmitów darze sympatią:

– Witajcie przyjaciele z innego poziomu! – i znów tylko chłód. Zero uczuć, jak maszyny. Są coraz bliżej. Przyglądają mi się uważnie, ale bez namiętnie, jakby chcieli powiedzieć: „zobaczyłeś już?” Zachowują się jakby łaskę robili, że zechcieli przyjść na spotkanie. Czuję bijące od nich wibracje poczucia wyższości. Patrzą się na mnie jakby zwiedzali ogród zoologiczny, który się już dawno opatrzył i znają w nim wszystko na pamięć. Nie podoba mi się to. Lubię równość. Szybko rzucam w ich stronę:
– A potraficie kochać? Byliście ludźmi? Jesteście zimni jak roboty i wyglądacie jak tyka z pingwinem. – Nic. Zero reakcji. Wiem, że słyszeli przytyk, ale nie wywarło, to na nich wrażenia. Znajdują się jakieś dziesięć metrów przede mną. Widzę ich teraz bardzo dokładnie. Dwóch w jednym. Antagoniści–uzupełniacze, dopełnienie samych siebie. Obcy, nieznani. Ukazani w postaci, którą mogę pojąć i przyswoić ziemskim myśleniem.
Skręcają w lewo. Czuję, że spotkanie dobiega końca.

– Hej, poczekajcie chwilkę!
– Nie. – Odwraca się w moją stronę i beznamiętnie komunikuje leptosomatyczna tyka.
Próbuję iść w ich kierunku, ale nie mogę się ruszyć. To jego sprawka. Ok, nie mam żadnych pytań do tych skał lodu. O co pytać jak, to nie ludzie i ludźmi nigdy nie byli.
– Da się jakoś przedłużyć spotkanie? – Pytam stojącego z tyłu MTJ, który ni stąd ni zowąd wyraźniej zaznaczył swoją obecność. Czuję wyraźnie jego ochronę i gotowość przejęcia inicjatywy. Dawno nie czułem takiej ochrony. Teraz ja mam poczucie wyższości. Źle powiedziane: poczucie spokoju i dystansu, panowania nad sytuacją. Coś jest nie tak skoro MTJ wyraźnie podkręca swoje wibracje opiekuna. Mówi ledwo wyczuwalnym szeptem, który słyszę w środku głowy, brzmi jak łagodna perswazja:

– Dobrze będzie jak ich zostawisz. Spotkanie dobiega końca.
Nawet się nie zastanawiam, tylko natychmiast obkurczam się i zamykam okno spotkania. Mentalnie odczepiam się od akcji wydarzenia. Cofam się i obserwuję:
Istota „dwa w jednym” kieruje się w coś co odczytuję jako ich statek. Nie przypomina to nic do czego by można było porównać lub słowami opisać to coś. Nie widziałem czegoś takiego nigdy. Ma to postać nieukształtowanej, falującej i niesłychanie kolorowej energii. Porównanie do buzującej owalnej tęczy będzie daleko nietrafną metaforą. Wchodzą w to coś i znikają. Po chwili i ja znikam z fazy. Ląduję w ciele.

Faktycznie MTJ miał rację, że spotkanie z tego typu istotami może przynieść rozczarowanie. Kurczę, przecież ja też jestem kosmitą z pierwszego wcielenia, o ile inkarnację w ogóle można numerować i na osi czasu osadzać, gdyż odbywa się, z tego co mi wiadomo, jednocześnie, zupełnie jakby czas nie istniał. Byłem kosmitą, czy też jestem nim, ale nie takim jak tych dzisiaj dwóch, czy też dwoje. Cholera wie co to było, jak dwa roboty, nie żywe istoty. A może po prostu kosmitów jest wiele gatunków? Pewnie tak.
Jestem trochę rozczarowany. Miałem tyle pytań. Aranżowałem często w myślach takie spotkanie. Że niby ja przedstawiciel gatunki ludzkiego, witam po staropolsku chlebem i solą na planecie Ziemia i takie tam banialuki, a tu kompletna klapa. Olewka mojej osoby. Nic tylko bijący chłód i obojętność zimnej istoty „dwa w jednym”od łaski przybyłej na spotkanie. Nici z odpowiedzi, kto robi kręgi zbożowe i czy Deniken ma rację.
Do następnego razu kosmici, a raczej groteskowe zimne stworki, bo słowo kosmita zarezerwowane jest dla międzywymiarowych, otwartych na dialog podróżników, a nie zimnych gapiów. Więcej ciepła ty tyko z beczką!
A swoją drogą fajnie mieć takiego druha jak ty MTJ. Czuję się przy Tobie tak bezpiecznie, tak swojsko, nic tylko umrzeć w Twoich ramionach kimkolwiek jesteś… – Jesteś mną, powiadasz. Leży to poza zasięgiem mojego doświadczenia i pojmowania…


10. Spotkanie z Nostalgią

(Ciężko nam wyrażać miłość i kochać jeden drugiego. Tylko maski, role i beton na głowę)

Pomyślałem, żeby coś napisać całkiem z innej beczki. Oczywiście o OBE. Jakżeby inaczej, ale nieco o innej barwie. Bardziej ludzkiej, bardziej przyziemnej. No bo co będzie DS tylko kosmitami i aniołami przynudzał. Kogo to z reszto obchodzi? Kto dziś wierzy w anioły? Ja wierzę. Powiem więcej: wiem, że istnieją i wcale się nie kryją w metalowych bunkrach jak śpiewa Lady Punk, są w śród nas. A żeby było jeszcze śmieszniej, jest też z nimi osławiony Dżizas-Chrajst Nie źle się narobiło…
A teraz coś bardziej przyziemnego. Oto co dziś rano napisałem klepiąc w klawiaturę i tknęło mnie by się tym podzielić:

Dzisiaj miałem smutne wyjście. Nie mam siły za bardzo pisać, ale może jakoś dam radę parę zdań sklecić. Dość osobiste przeżycie. Zresztą, które przeżycie nie jest osobiste, zwłaszcza w poza?
Obudziłem się w obszarze przycielesnym, a tu czuję kogoś z tyłu. Czuję wyraźnie, że to kobieta. Tuli swój policzek do mojego i mówi:
-Nie chcę już tu być. Chcę już wracać. Źle mi tu…
Wysuwa delikatnie swoją dłoń i kładzie na moim torsie. Ujmuję ją. Dłoń jest znajoma w dotyku. Lekko spracowane. Kobieta tuli się do mnie czule jakby się chciała wtopić.
-Kim jesteś?- pytam odruchowo- Jesteś częścią mnie, czy kimś z zewnątrz?
-Jestem królową.- Słyszę werbalną odpowiedź.
-Jakiego królestwa? Gdzie królujesz?
-A czy to ważne jest? Źle mi tu. Chcę już wracać…
Wyraźnie słyszę jej głos. Trochę zakłóceń bije z ospuo, jakaś muzyka z radia, krzątanina kogoś w drugim pomieszczeniu, zwykłe przeszkadzajki w poza, ale da się wyraźnie wyłapać częstotliwość królowej i do niej dostroić.
-Dlaczego ci źle?
-Nie wiem, po prostu jest mi źle. Przytul mnie mocno. Nie chcę tu być. To nie jest mój dom…
Czuję jak po jej policzku płyną łzy. Czuję jak nasze policzki robią się wilgotne od łez. Czuję jak wilgotnieją mi oczy i ja też płaczę. Odwracam się delikatnie by ujrzeć jej twarz. Jest bardzo podobna do widzianej w centrali zbiorczego JA, dziewczynki, tyle, że teraz jest nieco starsza, ma może jakieś 17 lat. Jest łudząco podobna do jednego z głównych aspektów pewnej bliskiej mi osoby. Czyli to mój aspekt? Czy aspekt jej? To jestem ja? Ja to ona, a ona, to ja? Nie wiem…

Jestem w realu. Smutno mi. Nostalgia aż przytłacza. Co to była za istota? W sumie czy to ważne. Aspekt mnie, aspekt kogoś innego? Doszło do jakieś fuzji jaźni czy co? Być może. Ale czy to istotne, przecież i tak wszyscy pochodzimy z tego samego JA. Z pewnością była to istota z którą połączony jestem miłością, a czyż to nie jest najważniejsza?

Zastanawiam się dlaczego tu, w realu tak ciężko nam wszystkim wyrażać miłość i kochać jeden drugiego. Tylko maski, role i beton na głowę. Normalnie czuję jak system nas betonuje. Gdzie się podziała MIŁOŚĆ w nas ludzie… pomrzemy wszyscy bez niej!


11. Wylatujące Aspekty

(Rozczłonkowanie jaźni na aspekty spowodowane silnym wzburzeniem emocjonalnym widoczne w OBE. Stary grzech przeciwko Kościołowi)

red. 2016:
Specjalnie nie usuwam poniższego wpisu z 2007. Niech mój stary grzech będzie widoczny dla wszystkich, a dzisiejsze słowa publiczną spowiedzią. Publicznie zgrzeszyłem, publicznie się spowiadam, koguta już nie zapieje, bo go zabiłem…


Wyładowywanie swoich frustracji na Kościele, to tylko jeden z przykładów, mojego nieokiełznanego, ślepego buntu w przeszłości i szukanie kozła ofiarnego. Niektórym się to bardzo podobało i podoba do dziś. Powiem do nich tak: Bawicie się dobrze w mojej starej piaskownicy i mówicie dalej na gówno apu. Durne powtarzacze cudzych błędów. Każdy przechodzi przez okres buntu, lecz niektórzy w nim zostają na wieki. Ślepy bunt jest jak klatka co zamyka na wszystko co odmienne. Jak mówią „TAK” mów „NIE, jak mówią „NIE” mów „TAK”. Nie słuchaj do końca, nie słuchaj nawet do połowy. Swoje zdanie opieraj wyłącznie na negacji wówczas odniesiesz wrażenie, że budujesz swoją tożsamość, że wzmacniasz ją. Nic bardziej błędnego – napompujesz swoje ego i poczujesz się na chwilę dowartościowany. Tożsamość buduje się na doświadczeniach i to swoich, a nie na durnym powtarzaniu cudzych i to jeszcze z błędami. Zacznijcie doświadczać… JEZUS jest z nami. I nie jest to żaden religijny slogan, tylko faktycznie On żyje…

A oto niesławny wpis z 2007:

Ląduję nagle i niespodziewanie w poza. Bez przygotowania i wyraźnego celu. Stoję przed Kościołem. Wiara nagina do środka na mszę. Narasta ciśnienie frustracji. Nie mam jeszcze kompletnej świadomości. Napływa powoli. Wzburzony emocjami burczę pod nosem: „kurwa, co za naród! średniowiecze normalnie! XX wiek a te wierzą w gusła! W pizdu, spalić to wszystko! Nagle ktoś wychodzi ze mnie i leci w stronę Kościoła, rzuca bluzgi na lewo i prawo. I następny wylatuje ze mnie jak z procy i w te pędy kieruje się do zakrystii. I następny staje z boku tuż obok mnie, przed chwila się wyłonił również ze mnie ( z mojego wnętrza ) – coś mi tłumaczy, jak to rozegrać na spokojnie, strategicznie. Jeszcze inny wyskakuję i mówi, że nie ma czasu, trzeba się spieszyć. I koleś w kapeluszu i obszernym XVI wiecznym kołnierzu wyłania się z środka mnie i upomina, że warto postępować grzecznie… Nie mogę się ruszyć. Utrata aspektów to spowodowała. Jedynie biernie przyglądam się sytuacji. Cóż to każdy z nich robi i kim jest? Jeden widzę jak wychlapuje wodę święconą, drugi szuka winnego, kolejny mnie poucza, jeszcze inny podpowiada strategię, o a ten, świeżo wyleciały z mojego wnętrza, stoi mocno przestraszony i się telepie… Co tu jest grane? Nic nie kapuję!

Pyk! Tracę świadomość. Po chwili jestem z powrotem w półświadomości. ( Tym razem doświadczam wszystko z wielu perspektyw, ale nie na raz, tylko przeskakuję pomiędzy nimi. Moja jaźń przełącza się kolejno na każdy z aspektów, który przed chwilo wyłonił się ze mnie i odczuwam bycie nim. Z perspektywy każdego z aspektów doświadczam, to co przed chwilą tylko obserwowałem z zewnątrz. Już nie stoję i biernie się przyglądam jak aspekty wyskakują ze mnie, tylko jaźń przeskakuje na każdy wyrzucony aspekt. ) I oto jestem:

wkurzony, wychlapuję wodę z chrzcielnicy… o, a tamten co robi w zakrystii? pyk! Jestem w zakrystii – ubliżam kościelnemu. Pyk! Rozganiam ludzi przed kościołem. A ty czego stoisz i się gapisz? Pytam kolesia z otwartą gębą zamarłego niczym posąg i tylko biernie obserwującego.

Pyk! Stoję ponownie przed Kościołem. To samo miejsce jak na początku lądowania. Napływa więcej świadomości i pamięci. Nie pojęte! Więc wylatujące istoty to byłem ja sam?! Napływa zrozumienie. Pyk! Widzę jak w moim kierunku, spokojnym krokiem podążają jeden za drugim w kolejce wszyscy Ja i wpływają od przodu we mnie… na zewnątrz pozostaje jedynie jeden – Krytyk w kapeluszu i z XVI wieku kołnierzyku…

red. 2016:
Moje silne wzburzenie emocjonalne, mój afekt w poza był tu katalizatorem, który spowodował rozczłonkowanie mnie na aspekty i było to widoczne w OBE. Tak to się odbywa. I nie ważne co jest przyczyną, co jest tłem do tego. Tu akurat był mój urojony żal do Kościoła, ale równie dobrze może to być co innego. By doszło do rozsypania jaźni, po za tym, musi towarzyszyć temu ogromne pragnienie uczynku. Wówczas z nas wychodzi ten który pragnie, mówiąc kolokwialnie, ten który jest na głodzie uczynku. Wychodzi i czyni, doświadcza tego czego nie mógł zrobić, gdy był w zbiorze z innymi aspektami jaźni i działały na niego jak hamulec. Czy to jest zrozumiałe? Mam nadzieję, że tak. Bardzo cenne doświadczenie w OBE, tylko to tło, ten urojony żal i związany z nim równie urojony gniew na Kościół – wstyd mi…


12. Początki – 1997 r 

(Czym jest OSPUO. Jeden z pierwszych kontaktów w OBE z wyciągającą siłą. Oraz sposób na po-powrotną amnezję)

Przełom maja i czerwca 1997 r. Było to jedno z pierwszych wyraźnych by zapamiętać i spektakularnych by mną wstrząsnąć, przesunięć świadomości do innego obszaru kontinuum. Później ochrzczonego akronimem OSPUO, który przyznaje się po latach nie jest wybitnie trafny. Dlaczego? Ponieważ sugeruje wyraźnie, że kraina leżąca poza ciałem tworzona jest przez aktualnie przebywającego tam podróżnika, a to nie do końca jest prawdą.

Otóż, w OSPUO ma miejsce coś, co przypomina nakładanie się. OSPUO każdego kto w nich zawitał zazębiają się na OSPUO innej istoty i tworzą w ten sposób połączoną, wspólną krainę służącą do komunikowania się. Należałoby akronim OSPUO zmienić. Prawidłowo powinien brzmieć: Obszary Stworzone Przez Umysły Obserwatorów. Czyli nie jest tak źle, zmienia się tylko końcówka na liczbę mnogą. OSPUO jest pierwszym, najbliżej leżącym obszarem, który napotyka się po przesunięciu fazy do poza. W zależności od stopnia dostrojenia niefizycznych zmysłów, miejsce to jest mniej lub bardziej wyraziste, rozświetlone lub ciemne, łatwo lub trudno jest się w nim poruszać. Moje pierwsze wyjścia były wybitnie nieudolne, o kiepskim dostrojeniu. Często, było to po prostu, przypadkowe budzenia się gdzieś w poza. Leżałem sobie nie w swojej sypialni, tylko na przykład pod drzewem, w lesie. Tak było i tym razem…

Powoli odzyskuję świadomość. Leżę pod sosną. Odnoszę wrażenie, że moje ciało pływa na mchu. Ciemno. Noc. Jestem wpatrzony w niebo. Gdzieś w dodali blok w którym mieszka kolega. Gapię się w niebo i nagle dostrzegam szyk trzech, tworzących trójkąt, kul świetlnych sunących po niebie. Co jest? Jakieś UFO? Czy co? Myślę sobie i napływa więcej analitycznej świadomości i w tym momencie czuję na nadgarstkach dwie, ciągnące mnie dłonie. Jezu! Nagły skok otrzeźwienia, wyostrzenie uwagi. Kto to? Wciąż widzę trójkątny szyk białych kul świetlnych. Zatrzymały się… Dwie dłonie na moich nadgarstkach przerwały wyciąganie. Wciąż ściskają moje nadgarstki, ale już nie ciągną do siebie… Takie wyraźne, takie realne, jak prawdziwe. Gdzie ja w ogóle jestem? Leżę pod jakąś sosną, słyszę jej szum, a może to te kule tak szumią? Nic nie rozumiem… O jejku! Dłonie teraz mocniej mnie ściskają… zaczynam odczuwać strach. Spokojnie. Czuję, że dostrojenie niknie – wycofujący się szum i obraz – pyk!

Jestem w ciele. Kurcze, coś mi się śniło. Na pewno coś. Nie mogę sobie przypomnieć. Coś ważnego, coś istotnego. Boże nie pamiętam! Ale mnie to wnerwia! Wiem, że miało miejsce jakieś wydarzenie we śnie. Jezu! Jakie ciśnienie frustracji. Spokojnie. Zamykam oczy, rozluźniam się… jest! Napłynęło! Mam to! Pamiętam! O fuck! Szyk kul i uściski! Ale jaja! Więc udało mi się coś. Co to było? Sen? OBE? Nie mam pojęcia… Boże, ale mnie ściskali, ciągnęli… Kto to był? Dlaczego to robili? Zapiszę wszystko w dzienniku i jeszcze raz spróbuję się tam przedostać…


13. Lokatorzy, sublokatorzy, pasożyty astralne, agresywne energie w poza

(Nie zawsze jest słodko w OBE. Zwłaszcza w początkowych etapach eksploracji, niekiedy natrafia się na mniej przychylne energie)

Jestem w poza. Stoję na schodach prowadzących w dół do piwnicy. Jeszcze nie jestem cały i świadomy. Mam problem z poruszeniem się, obraz faluje. Wyostrzam się jednocześnie rozluźniając głęboko. Teraz lepiej. Walę mantrę jak zaprogramowany: JESTEM ŚWIADOMY, PAMIĘTAM… błyskawicznie wylatuje z ust zakodowana pamieć co mam zrobić: „po szóstkę w najbliższym losowaniu”. Przechodzę do kolejnej procedury. Rozluźniam się jeszcze bardziej i kieruję sygnał z prośbą do MTJ o hol. Cisza, nic. Co jest grane? Wzmacniam sygnał: delikatnie odbijam się od schodów i gdy czuję, że moje nogi się odrywają, tracą kontakt z podłożem, rozluźniam się i powtarzam w myślach kierując swoją intencję za plecy: MTJ lecimy po cyfry dużego lotka w najbliższym losowaniu. (prośba wyraźnie sprecyzowana) i bum z lekkim wstrząsem na podłogę. Żadnego odzewu ze strony MTJ zamiast tego przed moją twarzą piękny kobiecy, wypięty tyłeczek. Uuuu… jak się rusza? A czyj to tyłeczek? Jakaś laseczka? Na chwilę tracę część świadomości – widok jest zbyt zmysłowy bym mógł się opanować… Dostrzegam jednak, że właścicielką tyłeczka nie jest kobieta tylko coś bezosobowego. Nie istota, lecz też nie atrapa. Analizowanie tego co widzę sprawia, że ponownie mam więcej świadomości. Trzeźwieje z seksualnego letargu i znów niczym automat z siebie wyrzucam: JESTEM ŚWIADOMY, PAMIĘTAM… Teraz już nie zasnę. Będę to mamrotał w kółko! W piwnicy zrobiło się jaśniej i wyraźniej. Dostrojenie się polepszyło. Tyłeczek nie zniknął. Wykonuje wciąż taneczny ruch. Przypomina to taniec pszczoły. To mała, niezbyt ukształtowana i mało wyrazista, ale jednak istota. Gdzieś mnie zaczyna prowadzić. Jej taniec mówi: choć za mną. OK idę. Nie jest to jednak Przewodnik. Co do tego nie mam żadnej wątpliwości. Istota niższa, tak ją odbieram. Nie czuję strachu, dobrze się bawię więc idę za nią. Śmieszna sytuacja. Trzęsącym tyłkiem wskazuje mi drzwi i mówi bez słów: dalej sam, jeżeli chcesz. Kurde, nie wiem o co chodzi. Wciąż mamroczę: lotto, lotto, jestem świadomy… może dadzą mi cyfry, ale ta piwnica i ten niby-przewodnik. To jakaś groteska. Naciskam klamkę, normalnie jak w realu i wchodzę do środka. I od razu ciśnienie! Dookoła olbrzymie, obezwładniające ciśnienie. Nie mogę się ruszyć. Kurwa! Co jest? Ktoś mnie prowadzi, ale tak po chamsku, bez ceregieli. Kto to? Mam dobry humor, więc nie tracę głowy. Dostrzegam, mniej więcej dwa razy większego ode mnie, agresywnego mężczyznę siedzącego za biurkiem. Wciąż gadam do siebie by nie stracić świadomości i pamiętać o celu. I nagle głos. Silny rozkazujący ton:

– Nie mamrocz tego! Bo ci wszczepimy Lokatora!

O kurwa! To już przestaje być śmieszne. Co to jest lokator? Dostrzegam w koncie pokoju, schowanego za fotelem kolesia czekającego tylko na sygnał od faceta za biurkiem. Ma oczy jak… zboczeniec. Tylko takie określenie tu pasuje. Chore, pożądające mnie oczy. Głodne i nie ludzkie. Nie wygląda to ciekawie, ale coś sobie przypominam, kiedyś miałem z czymś takim kontakt… i

– Siedź tu i się nie ruszaj! I nie mamrocz tego w kółko bo zakłócasz!

Facet siedzący za biurkiem, najnormalniej wyciąga coś ala komórkę i rozpoczyna dialog. Pytam się go, bez słów, po prostu samym zaciekawieniem z kim rozmawia, a on mi daje do zrozumienia, że z moim MTJ. Kurwa! Co to za gierki! Jak mnie to wnerwiło! Ruszyć się nie mogę, straszy mnie lokatorem i prowadzi pertraktacje z moim MTJ! Widzę, że jakoś doszli to porozumienia. Facet za biurkiem, stał się czymś usatysfakcjonowany. Śliniący się lokator, niczym zaprogramowany robot, nie jest świadomy swojej przegranej. Nie będę miał lokatora. I tak bym se dał radę! Lekko skruszonymi oczami patrzę się na faceta i czekam na rozwój wypadków. Kończy rozmowę i jakby nigdy nic wbija mi dłoń w lewe podżebrze mówiąc beż słów: upiekło ci się, wracaj do ciała!

Natychmiast ocknąłem się w sypialni reala. Aż mną rzuciło. Ten jego gest, pchnięcie dłonią w bok, znam go! Teraz przypominam sobie. Nie raz w ten sposób wracałem bez swojej woli do ciała. Coraz więcej kojarzę. Wiem skąd znam lokatora, miałem z nim styczność parę lat temu. Tak myślę, że to był on. Było tak:

Mając straszne trudności z wyjściem w końcu jakimś cudem wylazłem. Cholera ale klimat! Jak z horroru. Co jest? Czuję kogoś za plecami. Czyjś sapiący oddech. Kurczę, nie mogę ruszyć głową. Ała! Coś mnie z tyłu ciągnie za włosy! Nie panikuję. Spokojnie. Wiem co robić w takich momentach. Nie mam pojęcia skąd to znam, ale wiem jak się zachować: poddać się, rozluźnić, nie walczyć i tak tu jestem niezniszczalny, więc w czym problem. Zamieniam się w obserwatora. Ciekawe co będzie. Po prostu patrzę i czekam na rozwój zdarzeń. Rozluźniam się na maksa. Istota z tyłu miota i tarmosi moją głowę aż mi szyję wygina, trochę bólu, ale czy to jest faktycznie ból? Staram się go obserwować. Czy narasta? Gdzie ma źródło? I odkrywam, że to nie jest ból, lecz jego tania imitacja zaczerpnięta z banku mojej pamięci bólu z reala. Dodaje mi to pewności i siły. Przejmuję inicjatywę. Gwałtownie odwracam się do tyłu. Czuję, że intruz słabnie. Demaskacja tego w jaki sposób na mnie oddziaływuje, gwałtownie osłabiła jego siłę. No to w łeb go! Na nic nie czekam tylko walę go bagnetem, który nie wiadomo skąd pojawił się w mojej dłoni. Dostrzegłem go! Jego chore, otumanione oczy. Teraz odbieram go jako wybitnego intruza-pasożyta. Drobnej budowy mężczyzna. Ciemne oczy, krótkie proste kruczo-czarne włosy. Ucieka chowa się za mną. Przypomina to ganianie własnego ogona. Jakby był przyklejony do mnie. Sukinsyn! Nie mogę go trafić. Bagnet ześlizguje się po nim. Otoczony jest czymś. Jest to niewidoczne. Coś ala skorupa wielkiego jaja, a on w środku. Wypierdalaj chuju! Bluzgam wniebogłosy i ciosam bezowocnie. Po chwili, nie wiem w jaki sposób, bo straciłem na chwilę przytomność, nie czuję go już za plecami i jest mi jakoś lżej. Widzę go za oknem na balkonie i te jego nieodpuszczające, hienowe oczy…

Czym są lokatorzy? Na bank pisać ich należy małą literą. Cholera wie co to jest? Co o nich wiem na pewno: nie są to utracone jaźnie, jak kto woli aspekty. Nic z tych rzeczy. Od istot tych aż zionie pasożytnictwem, automatyką nastawioną na pobieranie czegoś co bardzo pożądają. Istoty te również nigdy nie były ludźmi choć w astralu mają ludzką postać.

Oto kolejny epizod z lokatorami. Trochę będzie to osobiste, no ale cóż, taka dola pomostnika, że musi się obnażać, w innym wypadku, przekaz staje się niezbyt klarowny i przez to mało czytelny. Z reszto, pal licho, nie mam nic do ukrycia. Tym razem łagodniejsza forma pasożyta, nazwałem go sobie sublokator:

Jestem w poza. Nie mam pełnej świadomości. Siedzę na kanapie w pokoju, oglądam pornosa i masturbuję się. Powoli napływa świadomość. Nie przerywam przyjemnej czynności, mimo, iż zdaję sobie sprawę, że to jest sen. A nuż dojdę i przeżyję kosmiczny orgazm. Kogoś dostrzegam w rogu pokoju. Obok szafy przykucnięty koleś bacznie obserwuje mnie i moje poczynania. Ale nie jest to tylko bierne przyglądanie się, lecz widzę po jego grymasie, że człowieczek ten też wydaje się być podniecony seksualnie. Chwilę się zastanawiam, czy może to być moje wypchnięte do poza JA. Nie, to obca istota. A niech się gapi, co mi tam. Robię sobie dobrze dalej. Narasta podniecenie. Nagle dostrzegam kontem oka, że sublokator przeżywa dokładnie to samo. Ma nawet ten sam wyraz twarzy co ja. Jakby się podłączył do mnie niewidzialną nicią i współodczuwał razem ze mną przyjemność. Czy on się uczy? Nie. Pasożytuje ale bez szkody, bo nie czuję ubytków energii, jednak trochę mnie to wnerwia…

Jak sobie przypomnę, to spotkań z lokatorami nie było za wiele, zaś nieszkodliwymi sublokatorami dość często. O co tu chodzi? Jakoś nie bardzo miałem motywacje bliżej to zbadać. Nie zaprzątałem sobie tym głowy, starając się zawsze być skupiony na celu, który mam do realizacji w poza. Jednak epizod z facetem który, groził mi wszczepieniem lokatora wiele dał mi do myślenia. Prawdę mówiąc nie kapuję do końca tego. Co to za rozgrywki dzieją się w tym niefizycznym świecie…


14. Nielandrynkowe OBE, czyli naparzanka z chochlikami-demonkami

(Kolejne spotkanie z mniej przychylnymi energiami – emocjonalne pasożyty, agresywni przedstawiciele Ciemności. Jak sobie z nimi poradzić?)

Powoli, krok po kroku, przesuwam dostrojenie w stronę poza. Idzie z trudem, bo nie mogę skupić wzroku na ciemności pod powiekami. Po prostu oczy mi się rozjeżdżają na boki. Nie mogę świdrować i co chwilę odpływam w nieskupienie, tracę świadomość. Pyk! Udało się jestem w OSPUO. Babciny dom na wsi. Stoję pośrodku kuchni. Dostrzegam trzy istoty. Dwie siedzą na ławie, na lewo przy piecu i jedna stoi przy drzwiach, jakby szykowała się do wyjścia. Osoby siedzące przy piecu patrzą na mnie z uwagą, ale coś dostrzegam w ich spojrzeniu. Koleś szykujący się do wyjścia ma to samo w oczach: jakby coś przeskrobał, ukradł, zgorszył kogoś. Wciąż rozjeżdżają mi się oczy. Z trudem utrzymuję świadomość i skupienie.

Co jest grane? Mówię sam do siebie i jakby odruchowo przykładam dłoń do czoła. Co jest?! Co to kurwa?! Na czole między oczami wyczuwam jakiś wosk, ciasto, coś nie mojego, obcego. Cholera, co to jest?! Skąd to się wzięło? Kolesia stojącego w progu już nie ma, gdzieś się ulotnił. Drzwi zostawił po sobie uchylone… Coś mi tu nie gra! Istoty siedzące przy piecu spuszczają wzrok. Podchodzę do nich i zwracam się agresywnie:

– Co to kurwa jest?! – Tu pada imię, którego nie sposób zapamiętać. Jedna z istot siedzących na ławie dorzuca: on Ci to zrobił. Uchylone drzwi po Sprawcy zapraszają: no, chodź, dawaj, czekam za nimi… Kolesie przy piecu zdradzają się przez chwilę: gdy ich spuszczam ze wzroku, wyraźnie czuję, że karmią się moimi emocjami… współodczuwają je ze mną i jeszcze się przy tym oblizują… moje emocje… nie podoba mi się to – astralni zboczeńcy, emocjonalne pasożyty!

Gdzie on jest? Nie muszę pytać, czeka na mnie za drzwiami. Mijam próg i wchodzę w ciemność. O Jezu, jaki strach, jak zimno, ciemno… odnoszę wrażenie jakby zaraz miało coś pęknąć i wybuchnąć. Czuję, że ktoś tu jest, widzę cienie. Jeden stanął za mną. Nie mogę się ruszyć, ale nie jest to cofka. Wszedłem na obcą ziemię. Nie mam tu takiej mocy sprawczej. On tu rządzi. Nic nie widać, tylko same kontury otoczenia. Głowę mi wykrzywiło. Boże, co się dzieje? Coś mi zabrało nogi. Ucięło je jednym ruchem na wysokości kolan. Jestem teraz niższy. Wciąż ten ktoś jest z tyłu mnie.

Nie pozwala się odwrócić. Macham na oślep ręką za plecami, próbując zadać cios. Jest otoczony śliskim jajkiem, przez które nie mogę się przebić… No skurwysyn! Przenosi mnie do innego otoczenia. Wciąż ciemno, mało co widzę. Korytarz. Nie ma go za plecami. Mam już nogi. Ale mi wyciął numer. Co to było? Mam ochotę mu dokopać. W ciemności dostrzegam drzwi. Wchodzę. Pokój z kolonii letnich. Sprawca całego zamieszania o imieniu nie do zapamiętania, siedzi odwrócony plecami, bezczelnie na moim kolonijnym łóżku. Mały jegomość o kruczo-czarnych włosach… Szybko rzucam:

– Jesteś moim Ja? – Nie. – Pada wyraźna, werbalna odpowiedź. – Czy jesteś człowiekiem, który teraz śpi i ma ciało tam na dole? – Nie – uzyskuję szybko odpowiedź. – Byłeś kiedyś człowiekiem? – Nie – Co jest grane? Nie kapuję: nie jest moją częścią, nie był i nie jest człowiekiem, a rządzi w moim OSPUO! I to jeszcze jak! Ogarnia mnie złość, drę się wniebogłosy: – To wypierdalaj stąd!!! – I zaczęło się: nosi mną na lewo i prawo, od jednej do drugiej ściany. Znów jest za mną. Pokój zaczyna wirować. Obraca się jak na ruchomej tarczy. Teraz góra dół. Straciłem orientację. Stoję chyba na suficie, głową w dół. Szyja wykrzywiona w paragraf. Nie ma szans by coś zrobić. Chochlik miota mną jak chce, mogę się tylko biernie przyglądać… no właśnie, poobserwuję sobie co z tego wyniknie. Przecież nic takiego się nie dzieje, po prostu wygłupy jakiegoś kolesia i tyle, nawet fajna przygoda, jakieś urozmaicenie, bo od dłuższego czasu nic się nie działo. Poczekam aż mu się znudzi… trwa to jeszcze krótką chwilę, faza się spłyca i ląduję w ciele.

Co to było? Czuję się z deka upokorzony. Nie spotkałem się do tej pory z czymś takim. W sumie nic wielkiego, ale myślałem, że w swoim OSPUO ja jestem panem i władcą. Zaraz przeanalizuję wszystko od początku. Tak, dałem się wciągnąć i nie potrzebnie przechodziłem przez drzwi. To on mnie zaprosił. Wyniósł się z OSPUO na wsi zostawiając za sobą uchylone drzwi z zaprosinami. No tak, ale dlaczego mi zapchał kitem czoło między oczami! Miałem przez to utrudnione fazowanie. Naprawdę nie mam pojęcia co tu się dzieje. Więc to są te niefizyczne siły, które próbują wywierać wpływy? Muszę to rozwiać, odzyskać honor. Koleś mnie z deka wkurzył. Przy następnej okazji dam mu popalić. MTJ, wspieraj! Mam ochotę jeszcze raz stawić czoła temu demonowi. Więc to są te złe siły? A jakie tam złe, raczej figlarne, ale nie złe! Owszem, dokopał mi nieźle, ale nie ma powodu do paniki! Muszę jeszcze raz się spotkać z tą istota o imieniu nie do zapamiętania. Najważniejsze, że znowu mogę wyłazić, pozbyłem się tego kitu między oczami. Coś się dzieje, a to ożywia, fajna przygoda, zawsze to jakaś zmiana. Tak należny do tego podchodzić. Pozytywnie myśleć, nie dać się zastraszyć. No ciekawe czy uda mi się ponownie do niego dostroić …

Nie kolejnej, ale następnej nocy, przesunąłem fazę ponownie natrafiając na przedstawiciela Ciemności o imieniu nie do zapamiętania:

Jestem w Poza. Widzę go. Pomieszczenie nieco inne niż ostatnio, ale podobna sceneria i klimat. Jegomość siedzi odwrócony plecami na kolonijnym łóżku. A więc udało się. Dokopię mu teraz. Dla pewności pytam, czy to on. Odpowiedź twierdząca. Do dzieła: coś napływa na mnie, nie mam pojęcia skąd to umiem, ale wiem, że posiadam jakieś umiejętności. Zostały mi przypomniane, więc do dzieła, zacznijmy grę:

Staję w lekkim rozkroku, pozycja pewna, mocno skupiona, wojownicza, ramiona w bok i teraz „tweest” nogami w lewo i w prawo. Zupełnie jakbym stał na wielkiej ruchomej płycie i próbował nią poruszyć, robiąc ruch jak na tweesterze. Daje to zaskakujący efekt: chochlik natychmiast zlatuje z łóżka, nie może utrzymać równowagi. A teraz coś innego: mocne tupniecie lewą i prawą i jeszcze raz lewą: wszystko się trzęsie. Nie wiedziałem, że to takie proste. Więc w taki sposób się to robi. Chochlik nie ucieka, nie może się ruszyć, zupełnie jakby czekał na moje przyzwolenie by odejść. Bez tego nie zamkniemy gry. Podchodzę do niego: nie agresywnie, ale stanowczo i władczo mowie: kim jesteś? Ponownie pada imię, którego nie mogę zapamiętać i tekst werbalny: jestem gospodarzem niskich faz. Rozumiem: rządzisz na częstotliwościach przycielesnych, bliskich ciała fizycznego. Tam czujesz się mocny. Czego to robisz? Czego utrudniasz? Tu pada coś nie zrozumiałego. Zupełnie jakby chochlikowanie traktował jak swoja pracę, zabawę. Coś zupełnie normalnego i w jego odczuciu niemającego nic wspólnego z pojęciem zła. Po prostu taką ma robotę, taki dostał przydział, tak wybrał, jego zawód w Systemie… Rozumiem, dla ciebie to pewna forma zabawy, przez niektórych subiektywnie odbierana jako wyrządzanie zła. Ale w gruncie rzeczy twoje poczynania są neutralne. Stanowisz formę trybiku w mechanizmie Systemu. Tak. Ciała nigdy nie miałeś. To pewne. Nawet mi go nie szkoda. Nie żywię do niego też urazy. Jest mi kompletnie obojętny. Chochlik niskich faz. Może robić rożne psikusy, a najlepiej wychodzi mu to u śpiących nieświadomie.

Po spotkaniu z Chochlikiem niskich faz uruchomiłem pewien mechanizm zaporowy. Jakoś tak przypadkiem, samo wyszło: powiedziałem sobie: „od tej pory nikt nie ma prawa wejść do mojego OSPUO bez zezwolenia. Ma zapukać. Wejście i dostęp mają tylko moi przyjaciele, zarówno fizyczni jak i nie fizyczni. Mogą do mnie przyłazić kiedy tylko chcą, nawet gdy śpię pogrążony w nieświadomości, ale tylko Przyjaciele z Miłością.

OBE Maniaku, jeśli spotkałeś się z czymś podobnym, nic nie panikuj, tylko działaj. Staw czoła. Wyjdź z ciała i zbadaj to coś. Nie pozostawaj biernym. Cały pobyt na Ziemi stanowi pewna formę gry. I różni w nią grają: tzw dobrzy jak i źli. Niemniej jednak, bez zbadania sprawy i przez to zdobycia odpowiedniego kontekstu, Twój wystraszony umysł będzie ci podpowiadał najgorsze scenariusze. Ciemność rodzi demony, bo nie wiemy jak wyglądają, ale jak zapalisz światło, okazuje się, że to nie demon tylko mały, niezborny chochlik. Tak należny do tego podchodzić – umniejszać. Wiedz o tym, że przez 24h, czy to we śnie, czy to w realu, masz wsparcie swojego MTJ. Jest w ukryciu, by wydawało ci się, że sam tańczysz swój taniec zwany życiem. Nic bardziej błędnego! Nie jesteś sam! Nie stanie ci się żadna krzywda! To tylko twoja, zabarwiona na czarno wyobraźnia podpowiada ci najgorsze rzeczy. Miałem to samo. Niekiedy budząc się w płytkim obszarze przycielesnym czułem jak coś po mnie łazi, jakieś pasikoniki, jaszczurki. Teraz już wiem, że mogła to być sprawka któregoś z chochlików płytkiej fazy, bota-zniechęcacza, strażnika, przykrego żartownisia o imieniu nie do zapamiętania. Nie daj się zwieść i zniechęcić do dalszych eksploracji, bo o to im chodzi – by przestraszyć, odwieść od poznawania niefizycznego świata. Oto jak możesz się jeszcze wzmocnić: odpuść sobie na jakiś czas OBE. Mówię poważnie. Odpocznij sobie, nabierz dystansu, a co najważniejsze nie czytaj tych głupot, co niektórzy wypisują, zwłaszcza w necie, bo się tylko negatywnie nakręcisz – zamiast zmniejszyć poziom lęku, to sobie powiększysz. 


15. Bliskie Spotkania

(Spotkanie w OBE z obcą rasą kosmitów i bycie świadkiem wymiany ich aspektów z ludzkimi. I na koniec dywagacje, czyli prymat lewej półkuli mózgu)

Nie mam pojęcia jak to wszystko zinterpretować i nazwać… Człowiek najczęściej dokonuje usystematyzowania wiedzy na podstawie własnych doświadczeń. Nie daj Boże, gdy czyni to na cudzych doświadczeniach, wówczas jest więcej niż pewne, że dojdzie do zniekształceń, błędnej interpretacji. Oto co się wydarzyło dzisiejszej nocy. Zostawiam to bez komentarza. No może króciutki, bo aż ciśnie się na język: to co doświadczyłem, mój analityczny umysł zinterpretował jako: w pełni pozytywne, nieubłagalnie nadchodzące, jako pewien tok ewolucji, Zmian na Ziemi. Co za odkrycie! Jak ja uwielbiam takie przygody! OK, koniec przynudzania! Akcja!

Jadę rowerem. Ciemno. Ktoś mi chyba spuścił powietrze z kół. Jakże ciężko pedałować. Jeszcze ten piasek na polnej drodze. Wytracam prędkość i zsiadam z roweru. Wyłaniam się z ciemności. Napływa więcej uwagi. Na lewo i wprost słabo wyostrzona faza. Nie wchodzę tam, bo może być cofnięcie. Napływa jeszcze więcej świadomości. O! Jakie piękne marmurowe schodki. Jest pełna świadomość. Szybko wyrzucam: JESTEM ŚWIADOMY…

Schodami w górę. Jeszcze parę schodków i jestem na górze. Uuuuuu! Jakie fajne miejsce. Wszystko pachnie nowością, bogactwem i tajemnicą… Poruszam się marmurowym deptakiem w górę. Krok za krokiem, a dostrojenie nabiera jeszcze lepszej klarowności. Czuję, że wkraczam w zupełnie nowy, nieznany rejon. Deptak po prawej gwałtownie urywa się przepaścią, zaś po prawej styka z piętrzącą się po same niebo ciasną zabudową. Za przepaścią widzę olbrzymi taras, niczym część ogromnego, przypominającego nasze kamienice budynku. Coś ala pałac-hotel dla vipów.

Dwie istoty na ławce obok pojazdów, ale nie samochodów. To nie są auta. Nie wiem co to za wehikuły. Dostrzegli mnie i obserwują, lecz nie czuję się jak intruz, raczej jak turysta, traper, który zboczył na chwilę ze szlaku i przypadkiem trafił do nowej krainy. Zbyt wszystko wyraźne i rzeczywiste bym mógł to stworzyć. To nie jest moje OSPUO! To nie jest żaden snuty przeze mnie LD-ek! To poczekalnia kogoś innego. Kogoś zupełnie obcego. Deptak się kończy zwężeniem z dwiema strażniczymi budkami i opuszczonym, małym szlabanem. Zerkam do budek. Nie ma strażników. W budce po lewej siedzi coś, sprawia wrażenie automatu do przepustek. Za szlabanem miasto opływające bogactwem, niesłychaną nowością, skrytymi tajemnicami…

Odbieram je jako miasto dla obcych super bogatych w coś vipów… Ignoruje szlaban dając kroka w przód. Pyk! Jestem w pomieszczeniu, pokoju o trzech wejściach. Wchodzą jeden, drugi… szósty. Parami po dwóch. Każda para oddzielnym wejściem. Przyglądam im się uważnie, a oni mi. Mają zielone, niczym z błyszczącego pazłotka, proste, przycięte tuż za uszami włosy. Oczy bez białkówek. Humanoidzi, ale nie do końca. Coś im brakuje a jednocześnie mają coś czego ja nie mam. Są mojego wzrostu, dużo młodsi wiekiem. Mój umysł odczytuje, że nie byli nigdy ludźmi. Więc co tu robią? Przyjaźni. Nawet nie obojętni, lecz zainteresowani mną. Jednak nie rozumiejący mnie jak niemowlęta bez doświadczeń ludzkich. Nie czekając na rozwinięcie, pierwszy zaczynam:

– Co to za miejsce? – w tym momencie ze ściany wyłania się postać wysokiego mężczyzny. Podobnie jak ci młodzi, ma zielono-pazłotkowe włosy. Przypominam sobie moje pierwsze wcielenie i wypalam:
– Też byłem kosmitą, lecz miałem srebrne owłosienie, a nie zielone i trzy pulchne palce zamiast pięciu. Co to za miejsce?
– Obecne ciało ci się nie podoba? – odpowiada pytaniem na pytanie wysoki facet z zielonymi włosami.
– Ciało – tak, podoba mi się, ale życie tam na dole – NIE! – i wybucham płaczem… Wpadam w ramiona wysokiemu facetowi i beczę. W tym czasie szóstka zielonych młodzików daje krok do tyłu, jakby nie wiedzieli z czym mają do czynienia. Widzę na ich twarzach tylko pytanie i ciekawość. Nie rozumieją co to jest rozpacz? Błyskawicznie wybija mnie to z beku. Pyk! Znowu stoję na zewnątrz przed szlabanem. Ponownie daje krok do przodu ignorując przegrodę. Pyk! Jestem znowu wśród Zielonowłosych. Patrzą się na mnie z lekkim niedowierzaniem i pytającym spojrzeniem.
– Co to za miejsce? – powtarzam zdecydowanym tonem
– Przyczółek. Takich miejsc jak to jest coraz więcej, gdyż Kanały zostały otwarte i jest coraz więcej Pomostów. – Przypominam sobie swoje imię, które mi kiedyś powiedziano, a ja za cholerę nie mogłem zapamiętać. Znów dźwięczy mi w głowie. Wyraźne, długie, melodyjne złożone z kilku podczłonów-fal, cech, przydziału, roli do odegrania, pasujące do mnie jak ulał, a ja za cholerę nie mogę go powtórzyć…
– Czym się zajmujecie? – Pyk! Znowu przed szlabanem. Krok do przodu i znów jestem przed gromadką Zielono-Włosych Pazłotkowców. Powtarzam pytanie bardziej stanowczo.
– Robimy wszystko, na co mamy ochotę.
– A konkretniej? Powiedz co lubisz robić? – Pytam jednego z sześciu młodziaków.
– Przyjemności.
– A ty? – rzucam do drugiego.
– Gry.
– Obserwacje – trzeci odpowiada.

Nagle do pomieszczenia wchodzi bardzo wysoki mężczyzna. Wyższy od tego, który zawitał pierwszy. Przyglądam mu się uważnie, nie posiada zielonych włosów i ma zwykłe, ludzkie oczy z białkówkami. Głośno i wyraźnie z lekkim zabarwieniem rozkazu kieruje pytanie do mnie i reszty:

– Czym się zajmujesz? Jak on tu się znalazł?
Bez zastanowienia jak automat odpowiadam:
– Lubię przyjemności, gry i obserwować. – wysoki Koleś patrzy się z uwagą na mnie więc szybko pytam:
– A ty czym się zajmujesz? – wracam od ludzi, przemawiałem do nich. – Sprawia wrażenie Nauczyciela Snu.
– Ja też lubię przemawiać do ludzi. – dorzucam jakbym szukał pracy i chciał zareklamować swoją osobę… Koleś jeszcze bardziej mi się przygląda…

Jestem w ciele. Do głowy natychmiast ciśnie się zalew interpretacji. Analityczna część mnie pragnie usystematyzowania wiedzy. Druga dziennikarska mówi: „nie, zero teorii, tylko obraz słowny”. A niech mnie, zaryzykuję małym podsumowaniem:

Wszystko miało pozytywny wydźwięk. Czy Przyczółki, które jak się dowiedziałem, zwiększają swoją liczebność dzięki otwartym Kanałom do wyższych wymiarów i Pomostom ze światem fizycznym, to szlaki przemieszczenia się nowej, świeżo powstającej ludzkiej rasy, która tworzona jest z aspektów nas obecnych i aspektów obcych humanoidalnych ras innych wymiarów? Nie mam pojęcia i nie chcę nic insynuować i tworzyć teorii. Ale tak mi się to rysuje w głowie i ciśnie na usta: w astralu na wyższych poziomach Zmiana już się rozpoczęła i idzie pełną parą w dół ku Ziemi…

Pasowało by tu wspomnieć o miejscu, które nazywane zostało przez A.R.Monroe „Zgromadzenie”. Ale to już oddzielna historia. Może w kolejnym odcinku, lub gdy bardziej zbadam tą Pozytywna Inwazję Obcych Aspektów i związanych z nią Fuzji z Jaźniami Ludzkimi. Jedno jest pewne: nie ma tu miejsca na żadne teorie spiskowe. Jak ktoś myśli, że wszyscy kosmici są źli, to jest ignorant i za dużo się naoglądał hollywoodzkich bajek o obcych! Dziękujemy wam amerykańscy reżyserzy od s-f z wypranymi głowami za uwagę, prosimy zejść już ze sceny! Na dobrą sprawę każdy z nas jest kosmitą, gwiezdnym podróżnikiem przemieszczającym się między wymiarami po to by zbierać doświadczenia. Ot tak, po prostu, zawitałeś na Ziemi, by zobaczyć jak to jest być kosmitą-człowiekiem.

Teorie spiskowe zabarwione manią prześladowczą, ziejące negatywnym wydźwiękiem o obcej cywilizacji można od razu wsadzić w cztery litery temu kto je tworzy! Pieprzeni siewcy strachu! Wszystko dzieje się jak należy i według przyjętego odgórnie ewolucyjnego planu! Niech żyje unia z obcymi! A jacy tam oni obcy?! Humanoidzi przecież. A nuż mają fajne żeńskie aspekty seksmaszyn i wszczepią naszym kobitkom, ale będzie fajnie… a niektórym facetom więcej ikry wsadzą by i kobitkom było gites. Może orgazmy będziemy mieć dłuższe i intensywniejsze. Chyba nikogo nie zgorszyłem? Po ostatnich doświadczeniach w poza, jestem więcej niż przekonany, iż często dochodzi do fuzji i wymiany aspektów z innymi jaźniami.

Ludzie często wymieniają się w astralu swoimi częściami siebie, które stoją za nimi w kolejce. Tworzą jakby kopie zapasowe różnych JA i oddają tym którzy ich potrzebują do dalszego rozwoju lub wspólnie prowadzonej w realu gry.

Dodam na koniec, że wymiana aspektów dokonuje się niezmiernie często. Analogicznie może mieć miejsce z całkiem odmiennymi aspektami np. obcych cywilizacji… Czemu nie. Tak myślę. Wystarczy by byli choć trochę humanoidami, czyli pasowali do nas, a może nawet i to niekoniecznie. Nie wiem.  Takie tam teorie i dywagacje lewej półkuli mózgu…


16. Kim jestem? Czym jest JA?

(O kolejce Ja-Tam, ciągnących się po horyzont części mnie – między innymi Trójpalczastym Srebrnym Kosmicie i Gedeonie. Wspomnienie o Gabrielu jako Przewodniku)

No to kolejny wpis z pamięci doświadczeń sprzed ładnych paru lat. Muszę to wypluć jak najszybciej, bo ciśnie w sercu:

MTJ, błagam Cię, nie daj się prosić, powiedz mi w końcu o co tu chodzi? Mało precyzyjne pytanie? Tak, sam się przy nim rozmywam, ale chcę wiedzieć. A mówili, że jak się wyjdzie z ciała, to wszystkie odpowiedzi leżą na talerzu. Tylko brać. Gówno prawda. Tyle razy Cię prosiłem, błagałem, kląłem. W OSPUO nogami tupałem i żadnej odpowiedzi nie dostałem. Powiedz mi MTJ-tku, jaka to była cyfra? Kilkaset razy Cię prosiłem byś mi powiedział Tajemnicę Wszechświata. Proszę. Kim Jestem? Po co żyję? Po co to wszystko dokoła? Dobra, jeszcze raz. Aż do znudzenia, aż do świata skończenia. Pytam się: Kim jestem? Kim jest ten, który obserwuje? Kim lub, czym jest JA? Chcę uzyskać odpowiedź. Jestem gotowy usłyszeć.

Znajduję się w ciasnym pomieszczeniu. Nie ma okien. Średniociemno. Dostrojenie dobre, ale wąskie i ciężkie. Zmysły ładnie i kompletnie przelane do poza. Co tu porobić? Zupełnie zapomniałem o wysłanym sygnale z pytaniem „Kim jestem?”. Jest świadomość, ale nie ma pamięci. Wielka Istota wchodzi do pomieszczenia. Robi się jeszcze ciaśniej. Kurde, jaki on wielki. Co to za koleś? Nie spuszczając ze mnie wzroku mówi – Obejrzyj się do tyłu – Do tyłu? A po co? Przecież wiem, co mam za plecami, Giganta-Inspeka. Duma mnie rozpiera. Moje Wyższe JA. Niepokonany jestem! – Obejrzyj się do tyłu – powtarza werbalnie i głośno Duży Koleś.

Napływa we mnie więcej świadomości i oprzytomnienia. Przerywam wewnętrzny monolog i zaglądam przez ramie…. Jezu kochany!….. (nie sposób tego opisać)…. Kolejka ludzi-istot stojących jeden za drugim w niekończącym się ogonku biegnącym het, het za horyzont. Każda z nich robi dokładnie to, co ja w tej chwili, czyli ogląda się za siebie. Teraz, coś pykło, cyk… Ten Duży mi pomógł, przekręcił mnie o 180 stopni i stoję twarzą w twarz do kolejki. Delikatnie kiwam głową i równocześnie ze mną cała kolejka. Każdy kiwa głową. Ale zabawa! Podnoszę ramie i setki ramion idą w górę. Ale numer! Więc oni są mną a ja nimi, składam się z nich. Kim jestem? Tym, co na dana chwilę potrzeba.

Daje krok bliżej. Przyglądam się pierwszej istocie z kolejki. Babcia, kobieta w wieku około 80 lat. Za nią Dziadek, też w podobnym wieku. Jakże wyraźni. Wyraźniejsi niż ludzie ze świata fizycznego. Tacy mi bliscy, tacy moi. Patrzę im w oczy, odnoszę wrażenie, że mnie nie dostrzegają. Maja bystre, szkliste oczy, ale niewidzące w tej chwili mnie. I znów, tak dla jaj, dla śmiechu unoszę nie jedną, a tym razem obydwa ramiona w górę. Co za widok! Tysiące rąk, las rąk w kolejce po horyzont robi ten sam gest.

Jestem na szczycie kolejki swoich części siebie. Wyciągam rękę i dotykam pierwszej za mną Babci. Ma na sobie robiony ręcznie sweterek z niebieskiej włóczki, siwe włosy, chustkę na głowie. Nic wielkiego, a jakże wzruszające. Dziadek: skórzana, ściuchana kurteczka. Boże jak ja ich kocham! Nie wiem dlaczego i za co, ale po prostu kocham wylewnie. Coś z głowy wybucha i skwierczy, iskrzy się. Coś mi wystrzeliło z czubka galowy. Fontanna białych iskier. I odgłos jak przy zimnych ogniach. Dostrzegli! Zauważyli mnie!

Za Dziadkiem stoi młody człowiek w kamizelce, za nim ktoś się roi i nie może ustać w miejscu, jakiś Wiercipięta. A kto za nim? Istoty jak po łagodnym nakazie wychlają swoje tułowia na lewo i prawo bym mógł dojrzeć…. kolejna część mnie w niekończącej się kolejce istot, to… Żyd, czarne pejsy, mycka. A więc byłem-jestem również Żydem. Jakieś wspomnienia z lubartowskiej… kamienica… nie, nie odpływać bo zasnę, a nie chcę!

Kto dalej? Ale koleś! Ale fajnie ubrany! Na głowie czapeczka grecka! Wysadzana kosztownościami! To jakiś Bogacz-Dostojnik, Rządziciel. Palce całe w pierścieniach, złota szata, brzuszek. Kto dalej? Kto za nim? Ktoś, kto sprawia wrażenie złego, wkurzonego, Furiat. Za nim stoi Adrenalnowiec: na imię ma…. Kogobyzabić. Wygląda jak… psychopata. Dalej jakaś istotka, blondyneczka, uwielbia porządek, mogłaby cały czas sprzątać, Porządnisia. Kim jesteś? Pytam. Jestem dobrą duszyczką z Anirini. Dziwne słowo, znajomo brzmiące, ale nic nie pamiętam, co to może znaczyć. Za nią wojskowy, w skórzanej pilotce, żołnierz, strasznie zasmucony… bardzo jest mu przykro…

Ciekawe czy po powrocie do ciała, będę wszystko pamiętał. Wracać? Czy dalej? Obym tylko nie stracił świadomości i zapamiętał. Brodacz. Polarnik. Polski podróżnik z Chicago, Damański. Dalej. O Kurcze, ale śmieszne ciuszki. Drobna postać w ubraniu jak z renesansu, biały słonecznikowy kołnierzyk dookoła szyi. Ale jaja! Pierścieni aż do przesady. Mam pomysł: powiedz proszę, kim jesteś, powiedz to językiem ze swojej epoki: „jetem ćritikoj”. Jesteś krytykiem, moim wewnętrznym etykiem. Jesteś Polakiem czy Czechem bo tak dziwnie mówisz? „Ćritikoj ćwieckoj”. Świeckim krytykiem?  Ale jesteś drobniutki. Biorę go za rękę. Krytyk Świecki się uśmiecha. To on mi podpowiada, co nie wypada. Wewnętrzny savoir vivre, daleko w kolejce części mnie…

Posuwam się dalej, może zapamiętam wszystko. A ty jak masz na imię? Znów widzę na głowie grecką, wysadzaną kosztownościami czapeczkę narodową. Mówią na mnie „Czmielo” i myślą, że oni rządzą, ale to ja rządzę, bo mam kasę hehehe. Idę dalej… A ty, kim jesteś? Kim jestem? A ty wiesz, kim ty jesteś? Już się dowiedziałeś? Młody człowiek odpowiada pytanie m na pytanie. W ogóle jest nieco inny niż pozostałe części mnie… Bardziej samodzielny i tak jak ja świadomy. Jestem księgowym. Żyję na początku XX wieku i też bywam tu świadomy – zbija mnie to kompletnie z tropu. Czyli zaraz? Nie umarłeś tylko żyjesz? Tak, tam w dole jest moje śpiące i gorączkujące ciało. Jest chore i ostatnio często mnie tu wyrzuca. Ale mi się z tobą fajnie gada! – Mówiłem ci, że jestem świadomy tak jak ty, potrafię się tu znaleźć. Kurczę! Ale okazja! Mów mi wszystko, jak najwięcej, proszę. Czyli jesteś moim wcieleniem? To nie tak. Wszyscy tu z kolejki jesteśmy…. jak to nazwać…. ”FOLIO”. Co to znaczy? Uuuuuu… no…. ”folio” zapamiętaj! To po łacinie. Muszę wracać, ciało mnie budzi. Młody księgowy odpływa w ciemność… na płytkie fazy i do chorego ciała… nie rozumiem! On jest mną i żyje na początku XX wieku? W głowie się nie mieści… wracam, bo zapomnę…

Kolejka mnie-istot, ciągnąca się po horyzont rozpływa się w ciemności poza. Niektórzy zostają, niektórzy wycofują się tak jak ja, odpływają do swych ciał na płytsze fazy… Jezu nie pojętne… czyli co? Wcielenia odbywają się jednocześnie? Oni-części mnie, wyraźnie wracają do swych ciał. W głowie mi się zaraz zapali. Nie rozumiem! Dlaczego religie wschodu straszą inkarnacją, karmą! Wcielenia obywają się jednocześnie! Na raz, ale w różnych czaso-miejscach. Tak jakby czas nie istniał. Tylko tak to można wytłumaczyć, nazwać. Cofa mnie. We łbie mi się gotuje…. Jeszcze nie chcę! Jeszcze nie skończyłem! Musze jeszcze coś wyjaśnić…. Spycha mnie do bardzo płytkiego OP.

Nie poruszam się. Sprawdzam czy pamiętam. Tak, nawet to słówko „folio” od księgowego. Domański, grek, żyd….. słyszę głos: Swomiromi! Swomiromi! Wracaj do ciała…. Do kogo to? Gdzie jest Swomirom? Słyszałeś? Wracaj! To do mnie, ma też takie dźwięcznie brzmiące imię… poeta Swomiromi do ciała! Zapisz wszystko, zapamiętaj! Kto to powiedział? Jak masz na imię? Patrzę na wyższego o głowę 40-latka, raczej mężczyznę o czarnych włosach i oczach. Jest neutralny. Nie uśmiecha się, nie jest też zimny. Jak masz na imię. Powtarzam. Gabriel. Kim jesteś? – A ty, kim?… znowu ponaglenie bym wracał do ciała.

Jestem w c.f. Szybko dyktafon. Nawijam z pół godziny o tym, co mi się przydarzyło. Jeszcze raz i jeszcze raz to samo, na rożne sposoby by się lepiej utrwaliło… Jest jeszcze wczesna godzina. Wszystko wyrzuciłem z siebie, nie przepadnie, niepamięć snu już nie przykryje… więc fazuję dalej! Muszę jeszcze jedną rzecz wyjaśnić. Proszę MTJ! Jedna rzecz, może nie będzie okazji! Muszę! Po krótkiej procedurze jestem znów w poza. Faza płytka, czuję że mam mało czasu. MTJ, proszę. Jesteś czuję Cię, dziękuję! Pokaż mi ostatnią istotę z kolejki! Kto jest ostatni w kolejce po horyzont? Kto się w to wpierdolił. Kto nas w to pierdolił! Pierwsze moje wcielenie! Albo jeszcze lepiej: pokaż pierwszą cześć mnie oderwaną od ŹRÓDŁA! Będę miał ident Emitera! Ale cwaniakuję! Mówisz, że nie mogę sięgnąć tak daleko… bo nie zrozumiem… ok, więc chcę zobaczyć moje pierwsze wcielenie, które zajrzało na Ziemię…

MTJ ujmuje mnie pod lewy łokieć, tup, tup tup… prowadzi mnie jak dzieciaka pod lustro. Ale się dziwnie czuję, już wiem, że pierwsza istota z kolejki jest właśnie we mnie. Stałem się na chwilkę nią. Ale fajowsko. Zbliżamy się do lustra. MTJ, niewerbalnie – to jest pierwszy ty z kolejki na Ziemie – jejku, jejku, jejku…..! Mój-ja! Ale dziwnie wyglądam! Ludzki! Może nie do końca, ale bez antenek, a już się bałem. Mleczno-biało-srebrne włosy, nie siwe, lecz srebrno-białe, brwi, rzęsy, bródka na twarzy tak jak u mnie w fizycznym świecie, całe owłosienie srebrne. Oczy bez białkówek, głęboko granatowe. Buzia uśmiechnięta i zadowalana. Postać niezmiernie ruchliwa, ciekawska, szukająca czegoś, żywa rtęć poszukiwacza przygód. Tak, Komik-Poszukiwacz. Badam dalej, czasu mało. Coś od tyłu, ledwo zauważalnie, niezmierne subtelnie pochyla mi głowę na dół, jakby zachęcało do zerknięcia na dłonie. Ale jaja! Moje dłonie mają po trzy pulchne z pięknymi paznokciami palce. Zupełnie jak bym miał trzy wielkie kciuki. Ale mi w nich fajnie, są takie chwytne, poręczne narzędzia…. Zbadać genitalia? Trochę mi głupio? Nie, nie będę tego robił…

Jestem w ciele.

Podsumowanie: więc, kim jestem? Czy można to w ogóle ująć w słowa? Każde słowo będzie w tym miejscu ułomne: kolejka ludzi po horyzont, zbiór istot, sprasowane w siebie ja, koktajl jaźni, tym, kim na dana chwile potrzeba, a może tak ja księgowy powiedział: jesteśmy „folio”. Powiem szczerze, normalnie bałem się sprawdzić w bibliotece, co to słowo oznacza. A co, jeśli nie ma takiego słowa? Chyba się załamie, na pewno ostro wnerwię. Wiedziałem jedno, że jest to słowo łaciński. Poszedłem do biblioteki osiedlowej, to był czas, co jeszcze nie miałem neta, wziąłem gruby słownik od łaciny i znalazłem…. Kamień z serca….. słowo, które padło z ust młodego księgowego: „folio”- czytam:… kolejne strony zapisanej księgi… Włos na głowie mi się zjeżył. Zajebista, niebywale trafna odpowiedź! Co za odkrycie! A jakież potwierdzenie pobytu w poza! Niesłychany kolejny dowód! Informacja zdobyta w OSPUO potwierdzona w rzeczywistości fizycznej, kładka łącząca Światy wzmocniona!

A więc kim jestem? Kim jest JA? Jestem porozrzucanym w różnych miejscach i różnym czasie stronami księgi, na których zapisywane są doświadczenia. Strona do strony, kartka do kartki, rozdział do rozdziału i jest księga. Księga do księgi i regał zapełniony. Zbiór regałów to…. biblioteka. Jaźń to wielka biblioteka? Kim lub czym jestem? Wybieram miks słowny: KOKTAJL z FOLIO

Dopisek:

Ze względu na przyzwoitość, własny wstyd i bliżej nieznane mi obawy, jak również by nie popaść w zbytnie uwielbienie, niektórych wcieleń i części siebie nie wymieniłem głośno… no dobra: pochwalę się jednym fajowskim wcieleniem, aż mnie duma rozpiera, a pomost miedzy światami wzmocniony, że o Jezu: jestem-byłem królem Abisynii. Mam na imię Gedeon, mam córkę Judytę (moja obecna córka ma na imię Edyta, choć bardzo chciałem dać jej na imię Judyta, ale babcia wyperswadowała mi, mówiąc, że to żydowskie imię. Po za tym głupieje jak widzę kobietę o rysach dalekowschodnich, wystarczy, że ma czarne włosy i już przestaję myśleć ). Gedeon jest królem wędrowców, pasterzy, koczowników… „Fales” się nazywamy, czy jakoś tak. Mój lud nazywa się Fales. Zamieszkujemy, a raczej przemieszczamy się po dzisiejszej Etiopii. Jesteśmy biali. Nasza wiara to judaizm, czyli stary testament. Mówiąc krotko jesteśmy żydami. (Uwaga, prośba, jak ktoś ma coś na ten temat, jeśli umie dotrzeć do źródeł historycznych, proszę, podeślij mi na skrzynkę, nic nie mogłem znaleźć, dopiero w głównej bibliotece Łopacińskich w realu i to też całe nic. Potrzebuję zdjęć dawnej Abisynii. Gedeon istniał/istnieje na bank!)